środa, 23 marca 2016

| 036 | Byou x Karma ( AvelCain ) - Ended story

BOHATEROWIE:

Byou ( AvelCain ):



















Karma ( AvelCain ):



















~~~
  Jesteś taki drobny i delikatny. Mógłbym bez trudu zamknąć Cię w swoich ramionach. Chciałbym całować Twoje duże, zawsze rozchylone usta. Chciałbym sunąć dłońmi po Twoim wątłym ciele, pieścić jego najodleglejsze zakamarki. Chciałbym usłyszeć, jak dochodząc, krzyczysz moje imię. Chciałbym tak wiele, a zarazem tak mało. Niestety nie dane jest mi tego wszystkiego doświadczać i zapewne nigdy nie będę miał ku temu okazji.
  Właśnie skończyliśmy grać ostatni koncert w karierze naszego zespołu. Już ani razu nie zagram przy słodkim dźwięku Twojego lekko nosowego głosu. Wolisz być aktorem. Wolisz marnować swój niesamowity muzyczny talent. Dziś ostatni dzień. Więcej Cię nie zobaczę.
  Zen i Kaede szybko się przebierają, po czym równie szybko wychodzą. Zostajemy tylko we dwoje. Wciągając na siebie zwyczajne jeansy, zerkam w Twoją stronę, przez co napotykam Twój wzrok. Szybko odwracam spojrzenie. Boję się na Ciebie patrzeć. Boję się, że zauważysz w moich oczach smutek, żal i gniew, które zagościły tam z Twojej winy, a nie chcę, abyś miał wyrzuty sumienia. A może już je masz?..
  Niepewnie ponownie na Ciebie spoglądam. Po chwili posyłasz mi słaby uśmiech. Uśmiech... Nie jestem pewien, czy w ogóle mogę tak nazwać ledwie widoczne smutne uniesienie kącików ust. Speszony ponownie odwracam wzrok. Patrząc się na swoje bose stopy, powoli rozpinam koszulę guzik po guziku. W końcu zsuwam ją z siebie i, nagi od pasa w górę, składam ją dokładnie, po czym kładę na toaletce za sobą. Ściągam z rąk bransoletki i pierścionki. Z każdym ruchem jest mi coraz gorzej; czuję rosnącą w gardle gulę i ból w sercu. Z trudem przełykam łzy, wkładając szeroki czarny T-shirt. Wsuwam stopy w yeezy 3 od Westa. Starannie składam strój sceniczny, po czym wkładam go do torby Supreme, którą następnie przerzucam przez ramię. Tęsknym wzrokiem ogarniam szatnię, przez co rzuca mi się w oczy szlochający i trzęsący się Karma. Wlepiam wzrok w podłogę, po czym ruszam do drzwi i wychodzę, nie oglądając się za siebie.

  Siedząc na tapczanie jak kołek, wpatruję się w bliżej nieokreślony punkt na ścianie. Dawno nie czułem tak wszechogarniającej pustki. Jakaś część mnie z wielką chęcią sięgnęłaby po alkohol, aby utopić smutki, ale moje inne ja wie, że to nic nie da. Niekiedy na prawdę odnoszę wrażenie, że w tym ciele są dwaj różni Byou.
  Niespodziewanie do moich uszu dochodzi dźwięk pukania do drzwi ; pewnie to sąsiadka znów przyszła zeswatać mnie ze swoją córką pod pretekstem pożyczenia cukru... Nie mam zamiaru podnosić się z powodu takiego idiotyzmu.
- Byou-kun!
  Nie mam pojęcia, czy mam omamy, czy na prawdę Karma właśnie woła mnie z korytarza. Zanim wstaję, wzdycham ciężko. Ciężko sunąc stopami po podłodze, powoli zmierzam w kierunku drzwi. A może na prawdę tylko mi się wydawało, że go słyszę?.. Głośno przełykam ślinę, otwierając zamek w drzwiach. Kładę dłoń na klamce i naciskam ją. Otwieram drzwi, po czym odsuwam się na bok, aby wpuścić mojego gościa... którym rzeczywiście jest Karma! Warga mi drży. Tak bardzo chciałbym wziąć go w ramiona, ale nie jestem pewien, czy mogę. Nerwowo bawię się swoimi palcami, podczas gdy on przekracza próg mojego mieszkania. Zamykam za nim drzwi, lecz tym razem nie przekręcam zamka, bo mógłby to nieciekawie zrozumieć.
  Spoglądam na niego. Wpatruje się w podłogę, kiwając się w przód i w tył; przywykłem już do tego typu zachowań w jego wykonaniu, ale nadal trochę ciężko mi na to patrzeć...
- Chodźmy do salonu - mówię, drżącą ręką wskazując drzwi do odpowiedniego pomieszczenia.
  Robię jedynie jeden krok, po czym zatrzymuję się, gdyż chłopak mocno obejmuje mnie od tyłu. Czuję gorąco bijące od jego ciała, jego serce, które bije nadzwyczaj szybko oraz przyśpieszony oddech owiewający mój kark. Zamieram na moment. Odnoszę wrażenie, że do mojego podbrzusza dostały się nadpobudliwe motyle.
- Przepraszam - szepcze. - Wybacz mi, Byou-kun. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy.
  Czar prysł. Ukochany odsuwa się ode mnie z czymś w rodzaju... niechęci?.. Obracam się twarzą do niego. Po chwili namysłu pochylam się, zamykając oczy i namiętnie wpijam w jego kuszące usta, lecz on odsuwa się gwałtownie i zakrywa twarz dłonią.
- Przepraszam. Przepraszam, ale naprawdę nie mogę. Wybacz mi!
  Prędko wybiega na korytarz. Nawet nie potrafię zareagować. Nie rozumiem go. Absolutnie go nie rozumiem.

  Każdego z nas prędzej czy później spotyka w życiu jeden zawód, drugi, trzeci, czwarty i tak dalej. Każdy z nas ma na swoim koncie wiele niepowodzeń, porażek, jakąś nieszczęśliwą miłość. Najważniejsze jest, aby nie poddawać się w dążeniu do celu. Niestety ja się poddałem, przez co straciłem wszystko, co miało dla mnie większe znaczenie.
  W myślach odliczam od jednego do dziesięciu. Mocno odchylam się w tył. Sznur coraz bardziej zaciska się na mojej szyi.

piątek, 11 marca 2016

| 035 | Takashi ( DADAROMA ) x Sayula ( Scapegoat ) - Od dupy strony

UWAGA! TO JEST BEZNADZIEJNE! Z DUPY, DUPNE I O DUPIE. TYTUŁ MÓWI SAM ZA SIEBIE.
~~~
BOHATEROWIE:



























































Takashi ( DADAROMA ):



















Sayula ( Scapegoat ):



















~~~
- Nienawidzę tej pieprzonej roboty... - mamroczę pod nosem, zeskrobując z podłogi kosmiczną ilość stwardniałych gum do żucia. - Brakuje jeszcze tylko, żeby ktoś się zesrał...
  Jak na zawołanie tuż przed moją twarzą pojawia się goła wypięta dupa jakiegoś bachora.
- Co Ty, kurwa, robisz?! - krzyczę, prostując się.
- Ku-pe - sylabizuje drobny chłopiec, napinając się. 
  Ja pierdole, on na prawdę to robi... Ciężko wzdycham i odkładam szufelkę oraz nóż do tapet gdzieś na bok, po czym podchodzę do niego i podnoszę do góry. Niosę go jak najdalej, trzymając go daleko przed sobą, a on dosłownie sra w locie. 
- Satoshi! - wydziera się jakiś facet stojący na drugim końcu sali z podniesioną wysoko ręką.
  Gówniarz w moich rękach rzucając się jak glizda drze się na cały ryj:
- TAATOO! TAATOOO!
- Zamknij mordę! - mówiąc to, potrząsam nim mocno.
  Mężczyzna podbiega do nas w miarę szybko i bierze ode mnie dzieciaka.
- To coś - tu wskazuję na chłopca - to Twoje? Przydałoby się temu trochę wychowania, bo jak jeszcze kiedyś mi coś takiego odwali to go utopię w nocniku z jego własnymi szczochami.
  Ojciec gówniarza patrzy się na mnie przepraszająco, stawiając syna na podłodze.
- Podciągnij majtki i spodenki i niech ktoś Cię zaprowadzi do toalety, dobrze? - prosi go cichym i spokojnym głosem, po czym klepie go po pupie i dodaje: - No, idź.
  Malec posłusznie odchodzi w dal, poprawiając przy tym swoją odzież. 
- Bardzo za niego przepraszam... Takie epizody zdarzały się już wcześniej, ale nie potrafię go tego oduczyć... Moja mama też nie...
- To może matka niech się tym zajmie, bo od czegoś, do cholery, jest.
  Zwiesił głowę, przygryzł wargę i na moment niepewnie podniósł wzrok.
- Satoshi wychowuje się bez matki. Podrzuciła mi go i zwiała do Szwecji z jakimś Hindusem.
- Uhm... Pan wybaczy... - mówiąc to, kłaniam mu się głęboko.
- Jaki znowu "pan"?.. Jestem Sayula. 
  Zauważam przed sobą jego wyciągniętą dłoń, więc przestaję się pochylać i również podaję mu dłoń, mówiąc:
- Takashi. 
  Spoglądam mu w oczy, które - tak swoją drogą - są niesamowicie piękne. Uważnie, być może wręcz natarczywie, oglądam jego twarz, a następnie ciało; wygląda wymoczkowato i trochę jak dziecko małpki kapucynki z Syryjczykiem, ale tak poza tym to całkiem niezły jest. Kątem oka zauważam soczyste rumieńce na jego policzkach, przez co wybucham śmiechem. Zabieram dłoń, a następnie na chwilę podnoszę ręce do góry w geście kapitulacji.
- Sorry, gościu. Odruch bezwarunkowy.

/PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ/
- Ty mały sukinsynie... - mamroczę pod nosem, na widok wielkiego G na środku włochatego dywanu.
  Nie mogę się doczekać, aż Sayula w końcu wróci z roboty i uwolni mnie od tych męczarni. Mimo, że wylali mnie z roboty dwa miesiące temu, dochodzę do wniosku, że popełniłem błąd, zgadzając się na kilkugodzinną opiekę nad mocno nadpobudliwym Satoshim. Ten dzieciak ma gorsze ADHD niż wiewiórka z "Czerwony Kapturek: Historia prawdziwa" po kawie. 
- Albo zaraz przyjdziesz i posprzątasz, albo złapię Cię i wsadzę Ci ten uśmiechnięty ryj w Twoją dupną figurkę z brązu tak, że jeszcze za rok będziesz miał pamiątkę między jedynkami!
  Bachor nadal jest poza zasięgiem mojego wzroku, a ja coraz szybciej tracę cierpliwość. Zaraz chyba wybuchnę... Nagle słyszę skrzypienie, a następnie krótki trzask dobiegające z korytarza. Z radością biegnę przybyszowi naprzeciw. Pomimo, że z kilometra można by zauważyć, że jest zmęczony, mocno łapię go za rękę i ciągnę do salonu.
- Patrz - mówię, wskazując na niezbyt przyjemnie pachnące dzieło jego pierworodnego. - Zesrał się.
  Sayula wzdycha ciężko. 
- Znowu... 
  Spoglądam w jego stronę, a on w moją. Widzę, że kątem oka zauważa, że nadal nie zabrałem ręki, więc odsuwam ją jak oparzony.
- Przepraszam... - burczę pod nosem. - To ja już... pójdę...
  Kieruję się do wyjścia, lecz on przytrzymuje mnie za kaptur.
- Nic się nie stało. Jeśli chcesz... to możesz zostać...
- Ale Satoshi...
- Uhm... Czyli nie zauważyłeś, że zwiał do sąsiadki...
  Uśmiecham się pod nosem. Co za podstępny dzieciak.
- W takim razie... czemu nie?..
  Moim oczom ukazuje się przepiękny, uroczy uśmiech, przez który sztywnieje mi nie tylko serce. Łapię stojącego przy mnie mężczyznę za rękę i oplatam swoje palce wokół jego, patrząc się na niego jak zahipnotyzowany.
- Gdyby nie to gówno, wyrusiałbym Cię na dywanie.
- W sypialni mam fajny.
- Więc prowadź.
- Najpierw trzeba coś zrobić z dziełem mojego syna...
  Jego słowa przywracają mnie do brutalnej rzeczywistości. Ale cóż, muszę przyznać, że gdyby nie "genialny" pomysł Satoshiego zapewne nigdy byśmy się do siebie nie zbliżyli. Może to najwyższy czas, żebym pogodził się z tym, że nasza znajomość zaczęła się od dupy strony?
~~~
Tak, tak, znów zmieniłam pseudonim.