Byou ( AvelCain ):
Karma ( AvelCain ):
~~~
Jesteś taki drobny i delikatny. Mógłbym bez trudu zamknąć Cię w swoich ramionach. Chciałbym całować Twoje duże, zawsze rozchylone usta. Chciałbym sunąć dłońmi po Twoim wątłym ciele, pieścić jego najodleglejsze zakamarki. Chciałbym usłyszeć, jak dochodząc, krzyczysz moje imię. Chciałbym tak wiele, a zarazem tak mało. Niestety nie dane jest mi tego wszystkiego doświadczać i zapewne nigdy nie będę miał ku temu okazji.
Właśnie skończyliśmy grać ostatni koncert w karierze naszego zespołu. Już ani razu nie zagram przy słodkim dźwięku Twojego lekko nosowego głosu. Wolisz być aktorem. Wolisz marnować swój niesamowity muzyczny talent. Dziś ostatni dzień. Więcej Cię nie zobaczę.
Zen i Kaede szybko się przebierają, po czym równie szybko wychodzą. Zostajemy tylko we dwoje. Wciągając na siebie zwyczajne jeansy, zerkam w Twoją stronę, przez co napotykam Twój wzrok. Szybko odwracam spojrzenie. Boję się na Ciebie patrzeć. Boję się, że zauważysz w moich oczach smutek, żal i gniew, które zagościły tam z Twojej winy, a nie chcę, abyś miał wyrzuty sumienia. A może już je masz?..
Niepewnie ponownie na Ciebie spoglądam. Po chwili posyłasz mi słaby uśmiech. Uśmiech... Nie jestem pewien, czy w ogóle mogę tak nazwać ledwie widoczne smutne uniesienie kącików ust. Speszony ponownie odwracam wzrok. Patrząc się na swoje bose stopy, powoli rozpinam koszulę guzik po guziku. W końcu zsuwam ją z siebie i, nagi od pasa w górę, składam ją dokładnie, po czym kładę na toaletce za sobą. Ściągam z rąk bransoletki i pierścionki. Z każdym ruchem jest mi coraz gorzej; czuję rosnącą w gardle gulę i ból w sercu. Z trudem przełykam łzy, wkładając szeroki czarny T-shirt. Wsuwam stopy w yeezy 3 od Westa. Starannie składam strój sceniczny, po czym wkładam go do torby Supreme, którą następnie przerzucam przez ramię. Tęsknym wzrokiem ogarniam szatnię, przez co rzuca mi się w oczy szlochający i trzęsący się Karma. Wlepiam wzrok w podłogę, po czym ruszam do drzwi i wychodzę, nie oglądając się za siebie.
Siedząc na tapczanie jak kołek, wpatruję się w bliżej nieokreślony punkt na ścianie. Dawno nie czułem tak wszechogarniającej pustki. Jakaś część mnie z wielką chęcią sięgnęłaby po alkohol, aby utopić smutki, ale moje inne ja wie, że to nic nie da. Niekiedy na prawdę odnoszę wrażenie, że w tym ciele są dwaj różni Byou.
Niespodziewanie do moich uszu dochodzi dźwięk pukania do drzwi ; pewnie to sąsiadka znów przyszła zeswatać mnie ze swoją córką pod pretekstem pożyczenia cukru... Nie mam zamiaru podnosić się z powodu takiego idiotyzmu.
- Byou-kun!
Nie mam pojęcia, czy mam omamy, czy na prawdę Karma właśnie woła mnie z korytarza. Zanim wstaję, wzdycham ciężko. Ciężko sunąc stopami po podłodze, powoli zmierzam w kierunku drzwi. A może na prawdę tylko mi się wydawało, że go słyszę?.. Głośno przełykam ślinę, otwierając zamek w drzwiach. Kładę dłoń na klamce i naciskam ją. Otwieram drzwi, po czym odsuwam się na bok, aby wpuścić mojego gościa... którym rzeczywiście jest Karma! Warga mi drży. Tak bardzo chciałbym wziąć go w ramiona, ale nie jestem pewien, czy mogę. Nerwowo bawię się swoimi palcami, podczas gdy on przekracza próg mojego mieszkania. Zamykam za nim drzwi, lecz tym razem nie przekręcam zamka, bo mógłby to nieciekawie zrozumieć.
Spoglądam na niego. Wpatruje się w podłogę, kiwając się w przód i w tył; przywykłem już do tego typu zachowań w jego wykonaniu, ale nadal trochę ciężko mi na to patrzeć...
- Chodźmy do salonu - mówię, drżącą ręką wskazując drzwi do odpowiedniego pomieszczenia.
Robię jedynie jeden krok, po czym zatrzymuję się, gdyż chłopak mocno obejmuje mnie od tyłu. Czuję gorąco bijące od jego ciała, jego serce, które bije nadzwyczaj szybko oraz przyśpieszony oddech owiewający mój kark. Zamieram na moment. Odnoszę wrażenie, że do mojego podbrzusza dostały się nadpobudliwe motyle.
- Przepraszam - szepcze. - Wybacz mi, Byou-kun. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy.
Czar prysł. Ukochany odsuwa się ode mnie z czymś w rodzaju... niechęci?.. Obracam się twarzą do niego. Po chwili namysłu pochylam się, zamykając oczy i namiętnie wpijam w jego kuszące usta, lecz on odsuwa się gwałtownie i zakrywa twarz dłonią.
- Przepraszam. Przepraszam, ale naprawdę nie mogę. Wybacz mi!
Prędko wybiega na korytarz. Nawet nie potrafię zareagować. Nie rozumiem go. Absolutnie go nie rozumiem.
Każdego z nas prędzej czy później spotyka w życiu jeden zawód, drugi, trzeci, czwarty i tak dalej. Każdy z nas ma na swoim koncie wiele niepowodzeń, porażek, jakąś nieszczęśliwą miłość. Najważniejsze jest, aby nie poddawać się w dążeniu do celu. Niestety ja się poddałem, przez co straciłem wszystko, co miało dla mnie większe znaczenie.
W myślach odliczam od jednego do dziesięciu. Mocno odchylam się w tył. Sznur coraz bardziej zaciska się na mojej szyi.