piątek, 26 lutego 2016

| 034 | Aki ( Sadie ) x Shindy ( Anli Pollicino ) - Pierwszy ( miniaturka )

DLA BLACK CHERRY.
~~~
BOHATEROWIE:

Aki ( jako pan Hideki Kimura ):

























Shindy ( jako Shinya ):

























~~~
  Chyba każdy wie, jak to w życiu bywa; raz na jakiś czas zostajemy trafieni strzałą amora, czasami trafnie, a czasem gorzej. Oczywiście wszyscy, którzy kiedykolwiek byli zakochani z pewnością pamiętają swoją pierwszą prawdziwą miłość. W moim przypadku było to dość... skomplikowane, że tak się wyrażę.
  Miałem szesnaście lat. Po dwóch miesiącach od rozpoczęcia roku szkolnego mojej klasie zmieniono nauczyciela matematyki. Miłą i potulną jak baranek czterdziestoparoletnią panią Suzuki o sympatycznej buzi zastąpił na oko niewiele ponad dwudziestoletni sarkastyczny cham z grzywką na pół ryja; chodziły nawet pogłoski, że podbijał do jakiejś laski w klubie, ale okazała się być feministyczną lesbijką i przeorała mu prawy policzek paznokciami. Co prawda, od razu uznałem, że pan Kimura jest przystojny, ale z czasem... z czasem zacząłem coś do niego czuć, a to powoli się nasilało.
  Doskonale pamiętam dzień, w którym zmieniło się niemal wszystko w moim życiu. To był piątek, 25 grudnia. Lekcje ciągnęły się w nieskończoność; nie mogłem się doczekać, aż wrócę do domu i będę mógł w spokoju odpocząć, nie myśląc o następnym dniu, zadaniach domowych i innych takich. Na ostatniej godzinie katorgi ucieszyłem się, widząc, że za oknem zaczęły wirować grube płatki śniegu; marzyłem o tym by jak najszybciej ulepić bałwana.
  Kiedy zadzwonił dzwonek, szybko zerwałem się z miejsca i spakowałem swoje rzeczy, po czym zarzuciłem plecak na ramię. Skierowałem się do wyjścia. Już miałem skręcić do drzwi, ale czyjaś ktoś zatrzymał mnie, kładąc swoją silną dłoń na moim barku.
- Chciałbym z Tobą porozmawiać, Shinya-kun - usłyszałem za plecami głęboki głos. 
  Przelotnie zerknąłem za siebie. Mężczyzna głośno przełknął silnę, widziałem w jego oczach nieco strachu i niepewności, czyli coś, czego nie dane było mi zobaczyć kiedykolwiek wcześniej. Po kilku minutach zamieszania zostaliśmy w klasie tylko we dwoje. W końcu mnie puścił, więc odwróciłem się twarzą do niego.
- O co chodzi, proszę pana?
- To dość... drażliwy... temat... - zacinał się, co wprawiało mnie w niemały niepokój. - Może najpierw... Może najpierw lepiej Cię o coś spytam... Mogę?
- Tak, oczywiście - odpowiedziałem szybko; niecierpliwiłem się niesamowicie, czekając około trzydziestu sekund na ciąg dalszy wydarzeń.
- Jesteś może gejem?
  Wytrzeszczyłem oczy, nie dowierzając; tego to się nie spodziewałem.
- Skąd panu to przyszło do głowy?
  Wzruszył ramionami.
- Jakoś tak.
- Cóż, to pomylił się pan.
- W takim razie wybacz mi moją głupotę.
  Ukłonił mi się w przepraszającym geście.
- Jestem biseksualny - wyznałem, mając dość widoku mocno pochylonego przede mną pana Hidekiego; gdyby ktoś wtedy wszedł, pewnie pomyślałby, że gościu robi mi loda...
  Wyprostował się. Na jego ustach błądził delikatny uśmiech, w oczach miał chochliki.
- Czy coś jest na rzeczy z pańskiej strony? - spytałem ostrożnie, starając się go nie urazić, nie dotknąć go w czuły punkt czy coś.
  Matematyk zrobił się czerwony na twarzy. To mi wystarczyło. Zrobiłem krok w przód. Stanąłem na palcach i, zarzucając mu ręce na szyję, złożyłem na jego ustach silny pocałunek. Opadłem na stopy, przygryzając dolną wargę.
- Lubi pan poczuć czasem odrobinę adrenaliny? - mówiąc to, uśmiechałem się szeroko.
  Odwzajemnił uśmiech, a następnie przytulił mnie i musnął wargami moje czoło.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo.

  Od tamtego dnia minęły już równo dwa lata; bardzo szybko minął ten czas. Obecnie studiuję na drugim roku architektury, a On nadal uczy królowej nauk w tamtej szkole. Nie mieszkamy razem, ale nasi bliscy i znajomi wiedzą o nas, więc na razie możemy przynajmniej chodzić na randki i zostawać u siebie na noc. Za rok najprawdopodobniej będziemy grzali się w naszym wspólnym mieszkanku. Oboje zgodnie postanowiliśmy, że nie wyprowadzimy się z Tokio nawet, jak już skończę naukę; dobrze nam tutaj.
  Teraz kończę pisać to krótkie wspomnienie, a mój ukochany Hideki śpi przy moim boku. Patrząc na tego mężczyznę jestem pewien, że dokonałem dobrych wyborów. Daje mi mnóstwo miłości i wspaniałych chwil, czuję się przy nim kimś więcej niż tylko zwyczajnym dziewiętnastolatkiem; czuję się wyjątkowy.

Drogi pamiętniczku,
Shinya

sobota, 13 lutego 2016

| 033 | Yoshiatsu x Karma - "Ame no waltz" cz. VII

*tydzień później*

  Wkładam dłoń do kieszeni, ale łapię pustkę. Cholera. Czym prędzej wybiegam ze szkoły. Nawet nie biorę pod uwagę autobusu. Pędzę najszybciej jak potrafię. Kiedy w końcu wpadam do domu, jestem cały mokry od potu. Ściągając buty, spoglądam w kierunku stołu. Rodzice siedzą naprzeciwko siebie. Matka przegląda jakieś czasopismo dla kobiet, a ojciec czyta swoją ulubioną gazetę, paląc papierosa. Pomiędzy nimi leży to, czego zapomniałem - mój telefon. Powoli podchodzę coraz bliżej. Wyciągam rękę do celu, ale cofam ją, bo Ona, niczym Oko Horusa, przewiduje, co chcę zrobić i kładzie na nim swoje tłuste łapsko.
- Chyba musimy porozmawiać... k o c h a n i e - wypowiada ostatnie słowo jak jadowity wąż, jakby chciała mnie nim ukąsić.
- Czego chcesz? - cedzę przez zaciśnięte zęby, powstrzymując się od krzyku.
  Ojciec powoli odsłania twarz, którą wcześniej zasłaniał polityczną, podobno pasjonującą lekturą. Kładzie przed sobą rozłożony egzemplarz.
- Po pierwsze: trochę szacunku do rodzicielki, gówniarzu - mówi, na co wywracam oczami, a on odwzajemnia się karcącym spojrzeniem. - Po drugie: usiądź grzecznie, bo naprawdę mamy z Tobą do pogadania.
  Odsuwa mi krzesło po swojej prawicy i wzrokiem nakazuje mi zrobić to, co powiedział. Niezbyt chętnie siadam na wyznaczonym miejscu.
- Znaleźliśmy w Twoim telefonie... - usiłuje kontynuować, lecz przerywam mu.
- Jak śmialiście grzebać w mojej własności?! - nie potrafię powstrzymać się od krzyku.
- ZNALEŹLIŚMY W TWOIM TELEFONIE - kontynuuje głośniej niż przed chwilą. - bardzo ciekawe wiadomości. - Aż czerwienieję ze złości, słysząc jego słowa. - "Wolisz, żebym nosił bokserki czy stringi?" "Skarbie, Twój tyłek we wszystkim wygląda zajebiście." - cytuje. - ALBO moje ulubione. "Kochanie, nie mogę się doczekać, aż znów będziemy się kochać. Byłeś cudowny." "Ja też nie mogę się doczekać. Nadal nie rozumiem, dlaczego ciągle powtarzasz, że masz małego." - wybucha śmiechem, a mi łzy nachodzą do oczu.
- Miej świadomość, że policja już o wszystkim wie - mówi matka, zamykając swoje pisemko.
- JAK MOGLIŚCIE?! - wrzeszczę, gwałtownie wstając. Krzesło z hukiem upada na podłogę, a ja wybiegam z domu. Boso.

  Trzymam się za głowę, siedząc na niewygodnym drewnianym krześle w mieszkaniu Tomo.
- Co mam teraz zrobić?.. - szepczę.
- Myślę, że powinieneś wyjechać, zmienić nazwisko i spróbować o wszystkim zapomnieć. - Spoglądam na niego. Jak gdyby nigdy nic zaciąga się papierosem, a ja nie mogę uwierzyć w to, co mówi. - Chociaż spróbuj. Rodzice tego chłopaka to bardzo wpływowi ludzie, mogą Cię zniszczyć.
- Mam to gdzieś - mówiąc to, patrzę mu się głęboko w oczy.
- Ogarnij się wreszcie! - krzyczy, agresywnie gestykulując rękoma. - Zrób to, jasne?!
  Wzdycham ciężko. Przyjaźnię się z Tomoyukim od dzieciaka. Szybko staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy przyszedł czas na szkołę średnią, zaczęliśmy spotykać się rzadziej; on poszedł do zwyczajnego liceum, a ja - do szkoły fryzjerskiej. Po ostatniej klasie kontynuował naukę na studiach administracyjnych, natomiast mi uczelnia nie była potrzebna do szczęścia - zostałem zauważony jako projektant. Obecnie Tomo jest komendantem jednego z większych posterunków policji w mieście, a moja kariera brnie do przodu. Przyznaję, znajomość z tym gościem bywa przydatna.
- Yoshiatsu, nie chcę, żeby...
- Słuchaj - przerywam mu. - Nie wyobrażam sobie życia bez Katsumiego, nie chcę go stracić, zostawić tak... - głos mi się łamie. - ... tak po prostu...
- To zrób to jakoś nadzwyczajnie. Ale zrób.

  Obok swoich drzwi zastaję moje kochanie pogrążone we śnie. Otwieram mieszkanie, po czym pochylam się i biorę go na ręce. Niosąc go do swojej sypialni dochodzę do smutnego wniosku, że to idealny moment. Delikatnie kładę chłopaka na łóżku. Spoglądam na niego; wygląda tak pięknie... Odwracam się na pięcie i ruszam do wyjścia. Wychodzę z mieszkania. Szybkim krokiem idę przed siebie.
  Po chwili wychodzę na świeże powietrze. Z nieba lecą potężne krople deszczu, ale mimo to przechodzę przez ulicę i zagłębiam się w park. Mija tylko kilka minut, a już znajduję to, czego szukałem - różany zagajnik. Pamiętam, jak Katsumi pokazał mi jedną z czarnych róż, mówiąc, że to najpiękniejszy kwiat, jaki kiedykolwiek widział. Wyszukuję ją wzrokiem, podchodzę i ostrożnie łamię łodygę na odpowiedniej wysokości.

  Powolutku kładę kwiat na jego piersi. Zamyślam się na moment. Kiedy wyrywam się z letargu, biorę jego dłonie i składam tak, aby przytrzymywały różę. Po raz ostatni pochylam się nad twarzą ukochanego. Całuję go namiętnie, ale zarazem delikatnie. Kończę dopiero wtedy, kiedy z moich oczu zaczynają wypływać łzy. Głaszcząc go po policzku, szepczę:
- Przepraszam. Ale staliśmy się brudni. Brudni od deszczu.
~~~
I oto koniec "Ame no waltz".

wtorek, 9 lutego 2016

| 032 | Yoshiatsu x Karma - "Ame no waltz" cz. VI

*dwa miesiące później*

  Na palcach wchodzę do domu z nadzieją, że rodzice są u siebie. Niestety. Przeliczyłem się.
- Gdzie Ty się znowu podziewałeś, gnoju? - od razu drze się matka.
- Gdzieś - odpowiadam jej beznamiętnie, zmierzając w kierunku schodów.
- Chodź do mnie natychmiast!
  Nie zatrzymując się ani nie oglądając za siebie, pokazuję jej środkowy palec. Szybko wchodzę po stopniach. Podchodzę do swoich drzwi i otwieram je kluczem, a po wejściu ponownie je zamykam. Siadam przy toaletce, kładąc na niej klucz, a obok opieram torby. Patrzę na swoje odbicie w lustrze. Odgarniam grzywkę lekko na bok. Wyglądam tak... zwyczajnie. Dziś jest nasza trzecia randka, więc chciałbym go jakoś zaskoczyć. Wzdycham ciężko. Wyciągam z opakowanie chusteczkę do demakijażu i zmywam z ust krwisto czerwoną szminkę. Biorę następną chusteczkę i zmywam nią tusz do rzęs oraz cienie z powiek i brwi. Trzecią chusteczką pozbywam się podkładu. Odkręcam kuleczkę od labretu, wyciągam go i wkładam do szkatułki na biżuterię. Palcem delikatnie unoszę dolną wargę do góry, aby obejrzeć dziurkę pozostałą po kolczyku. Patrząc prze siebie, przekrzywiam głowę na prawo, a następnie na lewo. Niespecjalnie wydepilowane, rzadkie brwi, krótkie i niezbyt gęste rzęsy, zmarszczki mimiczne przy zewnętrznych kącikach naturalnie podkrążonych i podpuchniętych oczu oraz pomiędzy kącikami dużych gładkich ust a brzegami ładnego prostego nosa, kilka przebarwień na twarzy, pieprzyk przy zewnętrznym kąciku lewego oka, niesamowicie gładkie, lśniące, aktualnie nieco poczochrane włosy. A więc to tak wyglądam bez żadnych poprawek - jak przeciętniak z bliznami po pryszczach.
  Już odkąd zacząłem dorastać, nie lubię przeglądać się w lustrze, nie lubię nawet w nie zerkać. Nawet kiedy się maluję, nie patrzę w lustro; po prostu nie lubię siebie. Dziś nastąpił przełom; zrobiłem to, spojrzałem na swoje odbicie. Nie jestem zadowolony z tego, co widzę, ale chcę, żeby Yoshiatsu mnie takiego zobaczył, żeby poczuł się... wyjątkowy.
  Próbuję się uśmiechnąć, lecz udaje mi się jedynie lekko unieść kąciki ust. Zdecydowanie nie jest to przekonujące, a Yoshiatsu mówił, że chciałby zobaczyć mój szczery uśmiech...
  Wstaję. Stojąc przed dużym lustrem, rozbieram się do naga. Patrzę na przód, obracam się najpierw jednym bokiem, później drugim, potem odwracam się tyłek i zerkam sobie przez bark. Obracając się tak, unoszę swoje genitalia, rozchylam pośladki. Dokładnie przypatruję się każdemu milimetrowi swojego ciała. Idę do garderoby. Kiedy znajduję szlafrok, zakładam go i kieruję się z powrotem do toaletki. Z jednej z toreb wyjmuję krem do depilacji, służące do tych samych celów plastry z woskiem i paczkę maszynek do golenia, po czym biorę do ręki klucz. Otwieram drzwi, wychodzę z pokoju i ponownie je zamykam, a srebrny przedmiot wrzucam do kieszeni.
  Wchodzę do łazienki, a następnie przekręcam zamek. Ściągam szlafrok i zawieszam go na małym białym haczyku przy prysznicu. Trzymając kosmetyki w dłoni, wchodzę do kabiny. Kładę rzeczy na swojej półeczce, po czym zasuwam drzwi. Namydlam swoje pachy i biorę maszynkę. Powoli pozbywam się odrastających włosków. Ogolone pachy przemywam wodą, płuczę maszynkę i odkładam ją. Wyciągam z opakowania tubkę z kremem, otwieram ją i wyciskam sporą ilość na dłoń. Dokładnie rozsmarowuję to w okolicach intymnych, przygryzając przy tym dolną wargę, aby lepiej się skupić. Zgodnie z instrukcję czekam kilka minut, żeby substancja zaschła; czuję jakbym drętwiał... Po upływie wyznaczonego czasu dołączoną szpatułką zdrapuję krem, a wraz z nim wszystkie włosy. Starannie przyklejam do lewej łydki plaster z woskiem. Odrywam go szybko, płacząc przy tym z bólu.
- Kurwa mać... - jęczę boleśnie. - Trzeba było użyć kremu tak jak zawsze...
  Z trudem przekonuję się, aby kontynuować. Plaster po plastrze i w końcu kończę depilować obie nogi. Wzdycham ciężko z ulgi. To było straszne... Nigdy więcej...

  Pukam głośno, a po chwili drzwi zaczynają się powoli otwierać. Moim oczom ukazuje się Katsumi w zbyt dużym czerwonym jedwabnym szlafroczku z czarnymi lamówkami, który rozchyla się tak, że widać mu niemal całą klatę piersiową; prawy sutek nieśmiało wygląda zza materiału, aż się prosi, żeby go polizać. Z trudem powstrzymuję swoje zapędy. 
- Wejdź - mówi chłopak, pochylając się przy tym, dzięki czemu na wolność wydostaje się również lewy sutek.
  Wchodzę, głośno przełykając ślinę, a on zamyka za mną drzwi na klucz. W półmroku z trudem zauważam, że nie użył dziś makijażu, że nie ma kolczyka pod wargą i starannie ułożonych włosów, a okulary zapewne zostały zastąpione soczewkami. Wygląda dziś tak... inaczej, delikatniej. Uśmiecham się szelmowsko pod nosem. Kilka metrów dalej zauważam pięknie nakryty stół, na którym święci się mnóstwo zapachowych świeczek ustawionych w okrąg; całość prezentuje się przepięknie, ale Katsumi... Katsumi odwraca moją uwagę...
  Podchodzę do niego i splatam nasze palce. Pochylam się nad jego uchem i szepczę:
- Kolacja może poczekać... prawda?..
  Czuję, jak drży pod wpływem mojego głosu. Nic nie mówi, po prostu kiwa głową na potwierdzenie. Puszczam jedną z jego dłoni i powoli ruszam do jego sypialni. Kiedy idziemy po schodach, kątem oka spoglądam na niego; ma zwieszoną głowę i rumieńce na policzkach. Po chwili wchodzimy do pokoju. Wolną ręką włączam światło. Drzwi zostawiamy otwarte. Podchodzimy do łóżka. Puszczam dłoń nastolatka, a obie swoje kładę na jego klatce piersiowej, zmuszając go, aby usiadł, a następnie położył się. Ze stoickim spokojem patrząc się w jego rozbiegane oczy, guzik po guziku rozpinam swoją jeansową koszulę, aż w końcu zrzucam ją na ziemię. Z szerokim uśmiechem na twarzy rozpinam spodnie z ciemnego jeansu. Katsumi coraz szybciej oddycha, przez usta. Ściągam brwi w zamyśleniu. Po chwili szybkim ruchem zsuwam z siebie spodnie i wychodzę z nich. Zauważam, że chłopak uważnie przypatruje się mojemu kroczu, więc gestem ręki pokazuję mu aby usiadł, a on posłusznie to robi. Łapię go za nadgarstki i ostrożnie kładę na swoich biodrach. Nastolatek spogląda na mnie niepewnie, wkładając kciuki za gumkę obcisłych czarnych bokserek. Przytakuję głową. Serce szybko mi bije, lecz staram się tego nie zdradzić. Moje majtki są zsuwane bardzo powoli, a wraz z nimi sunie w dół również mięciutki języczek mojego kochanka. Rozchylam wargi, kiedy dotyka główki mojego penisa. W końcu materiał opada z mojego ciała. Chłopak bierze mojego członka w dłoń i szeroko otwiera buzię. Odginam jego palce.
- Nie.
  Delikatnie ponownie zmuszam go, aby się położył. W skupieniu rozsuwam jego nogi. Zerkam na niego. Obserwuje mnie, dolna warga mu drży, policzki są czerwonawe. Klękam między jego nogami, rozwiązuję szlafroczek. Rozsuwam materiał na boki i rozdziawiam buzię z zachwytu. Jest filigranowy, widać mu dokładnie wszystkie kości, ma ładny, kształtny pępek, jego penis w wzwodzie jest raczej niewiele poniżej średniej, a jego okolice, niewielkie jądra i w ogóle całe ciało chłopaka są idealnie gładkie. Wkładam pod niego lewą rękę i kładę mu na lędźwiach. Unoszę go mocno do góry, a jego ciało bezwładnie wygina się w łuk. Szeroko rozchyla wargi i drżąco zasysa przez nie powietrze. Palcami prawej dłoni ściągam rękawy szlafroka z jego sztywnych rąk. Zabieram dłoń z jego pleców, pozwalając ciału opaść. Do moich uszu dochodzi cichy jęk bólu. Posyłam mu uspokajający uśmiech, lecz moja mina rzednie, kiedy zauważam liczne blizny na przedramionach Katsumiego. Spoglądam na niego pytająco, mam łzy w oczach. Odwraca wzrok, więc pochylam się nad nim i całuję go w nos.
- Będzie dobrze... - szepczę, głaskając go po lewym policzku, a on rumieni się jeszcze bardziej. - Chcesz tego?..
  Kiwa głową. Prostuję się, pytając:
- Masz gumki?
  Tym razem zaprzecza wystraszony.
- Nie martw się, ja mam.
- Poczekaj. Muszę... - mówi, podnosząc się.
- Lewatywa? - pytam, przez co jego policzki przybierają buraczkową barwę, na co wybucham śmiechem. - Idź - pozwalam mu.

  Długo nie wraca, więc idę do łazienki. Zastaję go siedzącego na rozłożonym ręczniku i czytającego instrukcję obsługi irygatora. Wzdycham ciężko, wyciągając do niego rękę.
- Chodź. Jakoś się bez tego obejdziemy.
  Zdziwiony podaje mi dłoń. Pomagam mu wstać. Razem wychodzimy z pomieszczenia i wracamy do jego sypialni. Podchodzimy do łóżka. Zrzucam szlafroczek na podłogę. Znów delikatnie zmuszam go, aby się położył. Znów w skupieniu rozsuwam jego nogi. Znów na niego zerkam. A on znów obserwuje mnie z drżącą wargą i czerwonawymi policzkami. Uśmiecham się, siadając przy jego boku. Przygryzam dolną wargę.
- Jak wolisz?
- Uhm... - rumieni się jeszcze bardziej. - Od tyłu...
  Obracam go na brzuch, a on podnosi się i ustawia odpowiednio, mocno wypinając przy tym zgrabny tyłek. Oblizując usta, wyciągam ze swoich spodni małe opakowanie, po czym klękam między jego nogami i otwieram je. Czuję, jak moje przyrodzenie sztywnieje, więc zakładam na nie mocno nawilżoną gumkę. Chwytam penisa w dłoń i nakierowuję na dziurkę chłopaka. Po chwili obie dłonie kładę na jego biodrach. Jednym szybkim ruchem wbijam się w niego. Głośno krzyczy.
- Przepraszam... Powiedz, kiedy będziesz gotowy.
  Przez około dziesięć minut trwamy nieruchomo; dopiero po upływie tego czasu wypowiada ledwie słyszalne "Już". Poruszam się w nim powolnie, ostrożnie; nie chcę go skrzywdzić. Uspokajająco gładzę jego delikatną skórę. Po dłuższej chwili zauważam, że się rozluźnia. Spogląda na mnie przez ramię i posyła uśmiech. Odwzajemniam gest, widząc, że jego twarzy nie wykrzywia ból. Kiedy się odwraca, z jego ust zaczynają się wydobywać namiętne pojękiwania, pełne zachwytu westchnienia i ekstatyczne krzyki. Cicho mruczę z rozkoszy. Nie mija pięć minut, a już zaczynają mną targać silne dreszcze. Szybko dochodzę, lecz nie przerywam, aby pozwolić się spełnić również mojemu kochankowi. Staram się długo, ale wygląda na to, że mi się nie uda; chyba nie jestem wystarczająco dobry. Niespodziewanie wzdryga się silnie, jęczy tak głośno i przeciągle, jak jeszcze nigdy nie słyszałem i wygina do tyłu w łuk. Nie tryska spermą, ale myślę, że to było to. Wyraźnie zmęczony pozwala, aby jego ramiona opadły, garbi się nieco. Wychodzę z niego, po czym ściągam prezerwatywę i rzucam ją na podłogę.