piątek, 19 sierpnia 2016

| 041 | Minpha ( Pentagon ) x Karma ( ex-AvelCain ) - "Niech Cię ręka boska broni"

UWAGA! OPOWIADANIE NIE MA NA CELU OBRAŻANIA KOGOKOLWIEK UCZUĆ RELIGIJNYCH!
~~~
BOHATEROWIE:

Minpha ( Pentagon ):

















Karma ( AvelCain ):





















~~~
DLA TSUDZUKU
~~~
  Leniwie spaceruję sklepowymi alejkami, zastanawiając się przy tym nad swoim życiem. Idealne okoliczności, prawda? Kiedy zerkam w bok, ogarnia mnie przygnębienie. On pcha wózek, w którym siedzi pulchniutkie dziecko. Ona szuka potrzebnych rzeczy. Wszyscy rozmawiają ze sobą żwawo, uśmiechając się przy tym szeroko. Para jest mniej więcej w moim wieku. I to najbardziej mnie dołuje. Mam cholerne dwadzieścia siedem lat, a nawet nie mam dziewczyny. Już chyba z półtora roku jadę na ręcznym! Gdzie na tym świecie sprawiedliwość?!
- UGGGHHH! - wrzeszcząc, nerwowo kopię gumową kaczuszkę do kąpieli, która przyturlała się nie wiadomo skąd i piszczy przy każdym kontakcie z czubkiem mojego buta.
  Przechodzący obok barczysty ochroniarz zwraca mi uwagę tonem przeznaczonym dla zwierząt, bachorów i chorych psychicznie, kiwając przy tym palcem wskazującym; doprawdy imponująca groźba. Wywracam oczami, po czym ruszam dalej. Po chwili ponownie się zamyślam. Ciekawe, czy ja też kiedyś będę miał dzieciaka z nadwagą...
  Nagle wpadam na coś i spadam na to, lecąc na podłogę. To coś jęczy z bólu. Niepewnie unoszę się na dłoniach i zerkam pod siebie. To nie było "coś" tylko "ktoś". Bardzo ładny ktoś. Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo ładny ktoś. Różowe włosy, różowe brwi, staranny makijaż, okulary w grubych czarnych oprawkach, biała bluzka... Niestety, nie dane mi więcej zobaczyć. Mogę jedynie poczuć zgrabne nogi tej piękności...
- Złaź ze mnie, czarci pomiocie! 
  Wytrzeszczam oczy. Coś mi tu nie gra... Ten głos... Nieee, to niemożliwe.
- No złaź! - wrzeszczy i szarpie się pode mną. - Precz!
  Powoli wstaję, patrząc się na nią, przepraszam - na niego ze zdziwieniem. To absurdalne. W końcu wstaję. Patrzę się na to coś z góry. Dokładnie przyglądam się drobnemu ciału, na dłuższą chwilę zatrzymuję wzrok na kroczu. Marszczę brwi. Przydałby się zoom... Pochylam się nieco do przodu, przygryzając w tym czasie paznokieć kciuka. Przekrzywiam głowę nieco w prawo, później w lewo. Tam serio nic nie ma...
- Co się tak lampisz, zboczeńcu przebrzydły? - pyta, podpierając się na łokciach.
  Nadal patrzę w to samo miejsce. Po chwili namysłu wskazuję na nie palcem.
- Mogę dotknąć?
  Rozdziawia buzię tak szeroko, że mam wrażenie, iż jego szczęka za chwilę spotka się z podłogą. Kiedy już otrząsa się z szoku, krzyczy głośno:
- Spierdalaj!
  Szybko wstaje na równe nogi i staje w pozycji obronnej, gotowa czy tam gotów w każdej chwili rzucić się na mnie z pięściami. Znaczy się, ja tylko się domyślam, że to miała być pozycja obronna; w rzeczywistości wyszło bardziej jak instant cosplay kota polującego na kłębek włóczki. Mimowolnie wybucham śmiechem. Kątem oka widzę, że chłopak nieco się rozluźnił; chyba zwątpił. Oddycham głęboko, aby się uspokoić, co ciężko mi idzie. Kiedy w końcu mi się udaje, wlepiam wzrok w różowowłosego. Na jego twarzy maluje się dezorientacja.
- Uroczy jesteś, serio - mówię, ocierając wierzchem dłoni łzy śmiechu.
- UGGHH! ODWAL SIĘ ODE MNIE, POPAPRAŃCU!
  Nie wytrzymuję i ponownie wybucham śmiechem, przez co z trudem oddycham. Oburzony chłopak pokazuje mi swój szczupły środkowy palec. Tuż obok, na palcu serdecznym, zauważam jakiś gruby srebrny pierścionek; wzór wydaje mi się dziwnie znajomy, nazwa nasuwa mi się na myśl, ale nie dopuszczam tego do siebie. Przestaję się śmiać.

[...]

  Utwierdziłem się w przekonaniu, że przeciwieństwa się przyciągają. Otóż... po dłużej rozmowie piękny nieznajomy dał mi swój numer telefonu. Zaskoczenie, ekscytacja, radość - w tamtej chwili było we mnie wiele emocji.
  Jak na szpilkach czekam w salonie, aż zadzwoni dzwonek do drzwi oznaczający jego przybycie. Zgadza się - przyjdzie do mnie; wejdzie do mojego mieszkania, rozgości się w salonie i wypijemy razem kawę albo herbatę. Cóż za sielankowa wizja. Pewnie nic z tego nie wyjdzie...
  Nagle do moich uszu dociera długo wyczekiwany dźwięk. Zrywam się z kanapy i biegnę otworzyć niczym biegacz na dopingu. Zatrzymuję się przed drzwiami i wyglądam przez wizjer; tak, to on. Szybko i instynktownie poprawiam włosy palcami. Otwieram. Masashi - bo tak ma na imię - dzisiaj również wygląda jak anioł; jego słodki wizerunek dopełniony jest uroczym, dziecięcym uśmiechem. Robię krok w bok. Gestem ręki pokazuję mu, aby wszedł do środka, a on robi to, wciąż się uśmiechając. Dopiero teraz zauważam dużą torbę zawieszoną na jego ramieniu.

[...]

  Leżę na łóżku jak kłoda i nawet nie potrafię się ruszyć. Nie wierzę w tego człowieka. No po prostu nie wierzę! On jest jakiś nienormalny! Kto o zdrowym umyśle czyta na pierwszej randce fragmenty "Biblii"?!
- "[...] Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: 'Bądźcie płodni i rozmnażajcie się...[...]'"
- Stop, stop, stop, stop, stop. Błagam! - przerywam mu. - Mam już tego dosyć!
  Masashi zamyka księgę, po czym spogląda na mnie obojętnym wzrokiem i mówi:
- To dlatego, że jest w Tobie Szatan.
  Przewracam się na brzuch i krzyczę w poduszkę, wierzgając nogami i uderzając pięściami o materac.
- Widzisz? Właśnie wychodzą z Ciebie demony.
- Spierdalaj! Nie będziesz mnie nawracał w moim własnym mieszkaniu!
  Wzdycha ciężko.
- Czy Ty nie widzisz, co wyprawiają z Tobą siły nieczyste?..
  Przez dłuższą chwilę znów wrzeszczę w pościel, po czym unoszę się na łokciach.
- Mam ochotę Cię zamordować...
- Szóste przykazanie Dekalogu brzmi: "Nie zabijaj". - Kątem oka widzę, jak trzyma w górze palec wskazujący.
  Niech on już sobie pójdzie... Błagam...

[...]

- Ile razy mam Ci jeszcze powtarzać, że nie obchodzi mnie stosunek Kościoła do homoseksualizmu?..
  Chłopak wywraca oczami.
- Ależ Ty oporny na wiedzę... - mówiąc to, kręci głową z politowaniem.
- Jaką znowuż wiedzę?.. - syczę przez zęby.
- Słuszną. Nauczanie katolickie kryje w sobie największe życiowe prawdy.
- Nie powiedziałbym.
- Bo jesteś heretykiem. Tacy jak Ty nie potrafią tego dostrzec. Katsumi, otwórz oczy na otaczający Cię świat. Wszędzie można dostrzec Boga i jego dobrodziejstwo.
- Klęski żywiołowe to też oznaka jego dobroci? - prycham kpiąco.
- To przestrogi, żeby więcej nie grzeszyć.
  Łapię się za głowę i zaciskam palce na włosach, po czym zaczynać rwać pojedyncze pasma. Jeśli ten świr się nie uspokoić, za parę chwil będę wyglądał jakbym cierpiał na łysienie plackowate.

[...]

- Zamknij mordę, bo Cię zgwałcę!
  W końcu nie wytrzymałem. Wiedziałem, że to prędzej czy później nadejdzie.
- Grzeszniku - kiedy to mówi, na jego ustach widnieje kpiący uśmieszek.
  Jako że jestem człowiekiem dotrzymującym słowa, łapię go za koszulkę i przyciągam do siebie, a on, chroniąc się przed upadkiem, opiera się rękoma po obu stronach mojej głowy. Patrzymy się sobie w oczy. Niespodziewanie różowowłosy namiętnie wpija się w moje delikatnie rozchylone usta. Jego wargi są gładkie, miękkie i przyjemnie ciepłe. Siada na mnie okrakiem. Jedną dłoń wsuwa pod moją koszulkę. Całuje mnie mocno i łapczywie, błądząc palcami po moim ciele. Zamykam oczy i oddaję mu się bez wahania.