poniedziałek, 30 listopada 2015

| 024 | Minpha ( Pentagon ) x Karma ( AvelCain ) - [ myślę, że tytuł nigdy się nie pojawi ]

Jeśli są tu fani ADAMS - wiedzcie, że bardzo mi przykro z powodu śmierci Shota i że całym sercem jestem z wami, jego żoną, ADAMem oraz innymi bliskimi mu osobami. Mnie również boli jego odejście. To straszne. Nie potrafię sobie wyobrazić, co czują jego najbliżsi oraz Ci, którzy widzieli, jak słabnie. Zastanawiam się, czy gdyby zawołał pomoc, zamiast nadal śpiewać, byłby nadal z nami. Może nie chciał zawieść fanów, a być może miał zakodowane w genach ( jak wielu Japończyków zresztą ), że praca jest czymś ważniejszym od samego siebie. Mam nadzieję, że jest teraz w lepszym miejscu, gdzie nie czuje bólu. Chciałabym jakoś uczcić jego pamięć, ale nie mam pojęcia, jak mogłabym to zrobić.
~~~~
Na podstawie role play pisanego z Yune-chan.
~~~
BOHATEROWIE:

Karma


Minpha

~~~
  Idąc, przeglądam Twittera i z głową w chmurach przez przypadek wpadam na czarnowłosego chłopaka, który wychodzi ze studia zawzięcie szukając czegoś w torebce.
- Uważaj, jak chodzisz - burczy, wyciągając upragnionego papierosa.
- Oh, przepraszam. - Zmieszany zwieszam głowę.
  Nieznajomy zamyśla się na moment, po czym pyta z prędkością światła:
- Masz może zapalniczkę? Zapałki? Cokolwiek czym dałoby się wzniecić pożar?
  Powoli unoszę głowę, nieśmiało się uśmiechając.
- Twoje ciało się liczy?
  Marszczy brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi, a ja dziecinnie chichoczę, zakrywając usta ręką jak nastolatka.
- Wracając do pytania... - udaje, że mnie nie słyszy. - Masz czy nie masz?
- Może mam... - uśmiecham się diabolicznie. - ... a może nie mam...
- Zdecyduj się, nie mam całego dnia... - irytuje się. - Znaczy mam, ale niekoniecznie chce mi się stać w zimnie i na dodatek akurat TUTAJ - spogląda na wytwórnię, krzywiąc się jakby ciągnęło go na wymioty.
  Również spoglądam w kierunku budynku.
- A ja właśnie tam idę.
  Milczy, naciągając kaptur na głowę. Delikatnie chwytam go za nadgarstek.
- Mam ten ogień.
- Gdzie?
  Szybkim ruchem wyciągam z kieszeni płaszcza paczkę fajek, otwieram ją i podaję chłopakowi bladoróżową zapalniczkę z przyklejonym na niej białym kociakiem.
- Nie wyglądasz na osobę palącą...
- Cóż powiedzieć? Pozory mylą.
  Zapala papierosa.
- Dzięki.
  Uśmiecham się nieśmiało. Nieco zestresowany bawię się swoimi dłońmi.
- Spoko, to nic takiego.
  Chłopak dostrzega kogoś wychodzącego z wytwórni i na jego widok pośpiesznie gasi papierosa na swojej dłoni, po czym chowa niedopałek do kieszeni. Przybliżam się do niego i szepczę mu do ucha:
- Kto to?..
- Kolega z zespołu... Jak się dowie, że mam fajki, będę się musiał pożegnać z całą paczką.
  Odsuwa się ode mnie.
- Mogę dać Ci swoje - proponuję, na co on wzdycha ciężko.
- Nie rozumiesz.
- Noo chyba nie...
- Ten koleś wypalił już wystarczająco dużo MOICH papierosów.
  Mruży oczy nienawistnie, podążając spojrzeniem za fioletowowłosym mężczyzną.
- To daj mu moje...
- Nie.
- Jak chcesz... - Odwracam się i zrezygnowany robię krok w stronę budynku. - Chwila. Jak się zwiesz?
- Karma.
- A ja Minpha.
- Nie gwarantuję, że zapamiętam.
  Wykrzywiam usta w dziwnym grymasie niezadowolenia.
- Szkoda. Bo ja zapamiętam na pewno.
- Czekaj. Zapisz mi to. - Podwija rękaw kurtki, po czym wyjmuje z kieszeni spodni żyletkę.
  Spoglądam na niego z niedowierzaniem pomieszanym z dezorientacją.
- Wybacz, że tak się wyrażę... ale chyba Cię pojebało...
- Więc nie zapamiętam - wzrusza ramionami, czym pokazuje mi swoją obojętność. - A kartki i długopisu nie mam. - Chowa żyletkę w geście rezygnacji.
- A telefon masz?
- Rozładowany.
  Wyciągam swój z drugiej kieszeni i podaję mu.
- To wpisz mi swój numer. Przypomnę się.
- Mam słabą pamięć do imion, numerów i dat. Wybacz.
- Eh... Szkoda... - Znowu robię dziwny grymas. - A może tutaj się spotkamy?
- Czemu tak Ci na tym zależy? Przyjaciół i rodziny nie masz?
  Zwieszam głowę. Przyznaję, że jego słowa sprawiły mi przykrość.
- Tak się składa, że nie...
  Milczy dłuższy czas, po czym wzdycha ciężko.
- Zajrzyj któregoś dnia do sali AvelCain... Siedzę tam do... - spogląda na zegarek na ręku. - ... około szesnastej.
  Podnoszę głowę i szeroko się uśmiecham.
- Z chęcią!
  Nagle słyszę głośny znajomy krzyk.
- Matsu, pedale! Dlaczego, do chuja, jeszcze nie ma Cię na próbie?!
  Karma marszczy brwi spoglądając w stronę, z której dobiega wołanie. Wywracam oczami.
- To Chizuru, wokalista.
- Zdążyłem zauważyć po sile głosu...
- Eh.. - smutnieję. - To ja... już pójdę...
  Czarnowłosy nic nie mówiąc, rusza w swoją stronę, więc ja również idę w swoją.

NASTĘPNEGO DNIA

  Szybkim, śmiałym krokiem idę przez korytarz i docieram do drzwi z napisem "AvelCain". Wchodzę bez wahania. Zauważam, że Karma jest sam i śpi pod kanapą jak jakiś żul; to nieco urocze. Nieco. Podchodzę do niego, a on mruczy coś niewyraźnie przez sen. Delikatnie i niepewnie szturcham go palcem. Nie budzi się, więc muskam ustami jego czoło. Nagle otwiera oczy. Wygląda na przerażonego. Uśmiecham się delikatnie.
- Dzień dobry.
- Bry...
  Podnosi się do siadu, rozmasowując skroń. Chichoczę.
- Raczej niezbyt wygodnie się spało, co?
- Zasnąłem na kanapie... - burczy, a ja głaszczę go po głowie jak dziecko.
- Biedactwo... Zrobić Ci masaż?
- Masaż?..
- Tak.
- Jak chcesz...
  Klękam za nim na tapczanie. Układam się wygodnie.
- Wyskakuj z bluzki - rozkazuję, a on posłusznie wykonuje polecenie.
  Przysuwam się bliżej niego i zaczynam intensywnie masować jego barki. Przymyka oczy z rozkoszy. Szepczę mu do ucha głosem przepełnionym seksapilem:
- Dobrze Ci?
  W odpowiedzi jedynie mruczy potwierdzająco. Sunę lewą ręką na jego klatkę piersiową i bawię się sutkiem.
- C-co Ty?.. - odsuwa się ode mnie jakbym był trędowaty albo z Afryki czy Syrii.
  Szybko mrugam oczami. Jestem zdezorientowany.
- Coś nie tak? Myślałem, że Ci się podoba...
- Podobało do momentu, w którym zacząłeś mnie obmacywać.
  Zwieszam głowę smętnie i kulę ramiona niczym chłopiec, który rozczarował matkę.
- Przepraszam...
- Powiedz szczerze... Jakie Ty masz wobec mnie zamiary? - Mruży oczy.
  Uśmiecham się diabolicznie.
- Pociągasz mnie. Chcę się z Tobą kochać każdego dnia i każdej nocy, a nawet częściej.
- Słucham? - Otwiera szerzej oczy w niedowierzaniu, a ja unoszę głowę nadal się uśmiechając.
- Dobrze słyszałeś.
- Jesteś jakiś chory...
  Wstaję z tapczanu i odwracam głowę w stronę drzwi.
- Skoro nie chcesz, to ja lepiej sobie pójdę.
  Wzdycha.
- Jak bardzo mnie pragniesz?
  Uradowany spoglądam na niego.
- Bardzo. Tak bardzo jak jeszcze nikogo nigdy nie pragnąłem.
- Dlaczego?..
  Rozchylam usta i nerwowo wciągam powietrze.
- Bo jesteś cholernie seksowny...
- Dam Ci się jeden raz i nie więcej, żebyś się odczepił - mówi w ogóle na mnie nie patrząc.
- Lepszy jeden raz niż w ogóle - uśmiecham się z satysfakcją.
- Ale co będę z tego miał? - spogląda na mnie.
 Śmieję się, mówiąc:
- Orgazm?
- Coś oprócz tego? - wywraca oczami.
- A co byś chciał? - oblizuję usta w erotyczny sposób.
- Nie wiem.
  Wywracam oczami tak, że zapewne, aż widać mi białka.
- UUUGHHH! To się zdecyduj!
  Uśmiecha się pod nosem. Czy on celowo mnie tak irytuje?..
- Zdecyduj się albo wychodzę! - tupię nogą.
- Nie denerwuj się - śmieje się cicho. - Chcę, żebyś kupił mi lizaka.
- Eee?.. - zdezorientowany szybko mrugam oczami. - Tylko?..
- Jak na razie tak...
  Uśmiecham się delikatnie. Karma z powrotem zakłada bluzkę. Marszczę brwi, nic nie rozumiejąc.
- Dlaczego się ubrałeś?
- Nie myślałeś chyba, że oddam Ci się w studiu, w którym jest od groma ludzi?
  Wzdycham ciężko.
- A gdybym ja pozwolił Ci się wziąć... to zrobilibyśmy to tutaj?..
  Przeczy, kręcąc głową. Nadymam policzki. Jestem niezadowolony. On wstaje, a ja odwracam głowę w stronę drzwi. Sięga po swoją torbę, po czym bez słowa wychodzi z sali. Przez moment stoję nieruchomo, lecz po chwili wybiegam z pomieszczenia jak oparzony. Odnajduję palącego papierosa czarnowłosego. Chłopak zaciąga się dymem, przymykając oczy. Przytulam go od tyłu, a on wzdycha cicho.
- Musisz mnie tak straszyć?..
  Wtulam się mocniej i wciągam do płuc zapach jego włosów.
- Tak...
  Burczy coś niewyraźnie pod nosem. Lekko unoszę głowę.
- Mówiłeś coś?
- Nie.
  Gasi papierosa. Niechętnie się odsuwam, zwieszam głowę i powoli odchodzę w stronę drzwi. Coraz bardziej przyśpieszam kroku, aż zaczynam biec. Wybiegam z wytwórni i zaciągam się przepełnionym zanieczyszczeniami powietrzem. Po moim lewym policzku spływa łza. Opieram się o ścianę i osuwam po murze. Słabo mi. Zaczynam oddychać głośno i niemiarowo. Czuję na sobie czyjeś spojrzenie, więc patrzę w tamtym kierunku. Kątem oka zauważam dłoń Karmu wyciągniętą w moją stronę, więc podaję mu swoją dłoń.
- Zapraszam na herbatę... - mówi mało przekonująco.
  Uśmiecham się nieśmiało.
- Z chęcią się napiję.
  Odgarnia włosy z twarzy. Ze zdziwieniem zauważam, że nie puścił mnie. Zamyśla się, a ja lustruję wzrokiem jego twarz. Niestety puszcza moją dłoń. Robię smutny grymas i opuszczam głowę; włosy przysłaniają moją twarz. Karmu wyciąga telefon i zamawia taksówkę. Otulam się ramionami i przygryzam wargę. Chłód sprawia, że jeżą mi się odrastające włosy na rękach.
- Zimo Ci? - pyta jakby zaniepokojony.
- Tak...
  Wyjmuje z torby czarną bluzę i podaje mi. Przyjmuję ją z radością, ubieram, po czym zapinam pośpiesznie.
- Dziękuję.
  Nie otrzymuję odpowiedzi. Naciągam rękawy na dłonie. W przypływie odwagi pytam:
- Przytulisz mnie?..
  Obejmuje mnie. nic nie mówiąc. Opieram głowę na jego ramieniu. Cóż za przyjemne uczucie. Ziewa cicho.
- Jesteś śpiący? - Wtulam się mocniej. Nagle dostrzegam taksówkę i wydaję z siebie jęk rezygnacji. - Dlaczego tak szybko?..
  Patrzy na mnie pytająco.
- Taksówka przyjechała... - wzdycham. - Zdecydowanie za szybko...
- Nie rozumiem...
  Uśmiecham się blado.
- Po prostu nie chcę przerywać tej chwili...
  Wzdycha ciężko, po czym mówi:
- Poprzytulasz się później...
  Uśmiecham się szeroko. Miło mi to słyszeć.
- Cieszę się. - Odsuwam się delikatnie. - A będziesz mnie trzymał za rękę?..
- Po co?..
  Zapewne rumienię się, bo czuję, że pieką mnie policzki.
- Ot tak...
  Przymyka oczy w geście rezygnacji. Puszczam go.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz.
- To dobrze...
  Przez te krótkie słowa ogarnia mnie smutek.
- Chodź już do tej taksówki...
- Mhm...
  Podchodzi do auta i otwiera drzwi. Również do niego podchodzę. Wsiada do środka, a ja za nim. Zamykam drzwi. Karma podaje kierowcy adres. Zrezygnowany opieram głowę o szybę. Tępo wpatruję się w przewijające się za oknem budynki. Samochód podskakuje na dziurze w drodze, a ja uderzam się, przez co wydaję z siebie cichy szloch bólu.
- Ała...
  Rozmasowuję bolące miejsce. Pociągając nosem, osuwam się na siedzeniu. Po chwili dojeżdżamy na miejsce. Kręci mi się w głowie, wszystko widzę jak za mgłą. Chłopak płaci kierowcy i wysiada.
- Karma... - jęczę niemrawo.
  Wyciągam przed siebie drżącą rękę. Słyszę, jak kierowca woła czarnowłosego. Tamten wraca się i pomaga mi wysiąść. Chwieję się na nogach.
- Karma... Ja nic nie widzę...
- Co?.. - słyszę szok w jego głoście.
  Przypadkowo przechylam się na niego.
- Uderzyłem się podczas jazdy...
  Wzdycha ciężko, po czym obejmuje mnie w pasie i rusza przed siebie.
- Masz szczęście, że mieszkam blisko szpitala.
- Dziękuję...
  Milczy, a ja nie mówię nic więcej. Po mniej więcej paru minutach dochodzimy do celu. Zatrzymujemy się.
- Coś nie tak?..
- Zamknęli przez jakąś awarię...
- Cholera...
- Teraz jedyny szpital jest na drugim końcu miasta...
- Może... może po prostu pomóż mi usiąść... Może... przejdzie...
  Bierze mnie na ręce, po czym rusza w stronę swojego bloku.
- Uch?.. - dziwię się. - Co Ty robisz?..
  Milczy. Zamykam oczy.

  Stawia mnie na nogi dopiero w windzie. Otwieram oczy.
- Wiesz co?.. Już lepiej widzę...
- To dobrze - mówi obojętnie.
- Znowu jesteś chłodny...
- Wydaje Ci się.
- No nie wiem...
- Jestem taki na co dzień.
- Jasne... Przez chwilę odnosiłem wrażenie, że się o mnie martwisz...
- Bo się martwiłem - wzdycha ciężko.
- No widzisz. Więc jednak nie zawsze jesteś chłodny - unoszę kąciki ust.
- W ogóle nie jestem chłodny - burczy.
- Wcaaaleee. - Przewracam oczami.
  Winda staje. Karma wychodzi z niej, szukając kluczy w kieszeni. Również wychodzę. Chłopak odnajduje klucze i otwiera drzwi mieszkania. Staję przy nich.
- Będziesz tak stać?
- Czyli mam wejść pierwszy?
  Kiwa głową, przez co rumienię się. Wchodzę, a on za mną. Zamyka drzwi. Rozglądam się. Jestem trochę skrępowany... Zdejmuje buty, po czym idzie do kuchni. Również zdejmuję buty i idę za nim.
- Jaką herbatę pijesz?
- Masz zieloną w torebce?
- Mam każdy rodzaj...
- To poproszę zieloną w torebce.
   Wyjmuje z szafki małą torebkę i wrzuca ją do jednego z krwistoczerwonych kubków stojących przy ścianie. Opieram się o parapet. Nalewa wody do czajnika i stawia go na gazie. Słyszę miauknięcie, więc szukam źródła tego dźwięku.
- Masz kota?
- Mhm...
- Gdzie? - pytam się radośnie.
- Um... Nie wiem. Gdzieś tam... - macha lekceważąco ręką.
- Pff. Jak możesz mieć gdzieś swojego kota? - prycham oburzony. Podnoszę się. - Idę go poszukać. - Wychodzę z kuchni.
- Jak chcesz... Tylko nie podepcz mi tekstów.
- Och. - Cofam się, słysząc szelest kartki. - Za późno...
  Z kuchni dochodzi mnie jego ciężkie westchnienie.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało...
  Biorę kartkę w ręce i idę z nią do kuchni. Nagle pojawia się obok mnie czarny kot o hipnotyzujących zielonych oczach.
- Ważne było?.. - wystraszony oddaję Karmu podartą na pół kartkę.
- Tak trochę... - krzywi się.
  Kulę się. Jestem zły sam na siebie, że zniszczyłem własność tegoż wokalisty.
- Przepraszam...
- Już mówiłem, że nic się nie stało... Przepiszę to...
- Da się?..
- Mhm...
- To dobrze...
  Zsuwa się z parapetu i wyłącza gaz, po czym zalewa herbatę wrzątkiem. Chwilę bawię się paznokciami, a następnie schylam i biorę kota na ręce. Karma spogląda na mnie. Wpatruję się w czarną sierść zwierzaka i głaszczę go po niej; jest taka błyszcząca i miękka...
- Mogę mieć teraz nadzieję, że kot jest lepszy ode mnie?
- Kota nie wyrucham... Nie jestem przecież zoofilem.
- Aktualnie jestem w stanie posądzić Cię o wszystkie dziwactwa.
  Patrzę się na niego i uśmiecham ironicznie, nie przerywając wcześniejszej czynności. Chłopak siada na krześle. Podążam za nim wzrokiem. Kładzie głowę na stole, zamykając oczy.
- Ej, chyba nie masz zamiaru iść teraz spać.
- A czemu nie? To bardzo dobry pomysł...
- Nie!
  Odstawiam kociaka na podłogę i szybko podchodzę do Karmu. Ujmuję jego twarz w dłonie i namiętnie całuję.
- Obudź się, śpiąca królewno. Idziemy się pieprzyć.
- Teraz? A herbata?
  Podchodzę do blatu, biorę kubek w ręce i wypijam cały napar na dwa razy. Wracam do chłopaka.
- Ja już.
- Naprawdę aż tak Ci na tym zależy? - unosi jedną brew.
  Przytulam go mocno.
- Właściwie... to możemy po prostu się poprzytulać...
  Patrzy się na mnie jak na idiotę.
- Zdecyduj się.
  Uśmiecham się pod nosem.
- Tulić.
- Byłeś kiedykolwiek u psychiatry?
- Tak... - odsuwam się i podwijam rękawy okrywające lewą dłoń, tym samym odsłaniając liczne blizny po cięciach.
- I?
  Zwieszam głowę. Dziwnie mi mówić mu o tym.
- Nie pomógł...
  Podwijam rękawy jeszcze wyżej tak, aby Karma zauważył świeższe rany. Milczy, a ja zaciskam wargi, próbując powstrzymać łzy; nie wychodzi mi to.
- Jeśli myślisz, że zacznę Ci współczuć, to się mylisz.
  Wstaje i podchodzi do lodówki; otwiera ją i wyjmuje jakiś jogurt. Ocieram łzy dłońmi, poprawiam ubrania i idę na korytarz.
- A Ty gdzie?
  Zakładam lolicie pantofelki.
- Do domu.
- Już Ci się znudziłem? - pyta obojętnie, otwierając opakowanie.
  Prostuję się i patrzę mu prosto w oczy.
- Nie znudziłeś. Po prostu jesteś wyprany ze wszystkiego.
- Czyli dasz mi spokój? - uśmiecha się ironicznie.
  Odwracam się na pięcie i otwieram drzwi.
- Tak.
  Wychodzę i zamykam je za sobą. Powoli idę korytarzem. Zatrzymuję się i siadam na zimnej posadzce. Podciągam nogi pod brodę i obejmuję je ramionami. Po jakiś kilku minutach zasypiam.

  Budzę się, kiedy do moich uszu dociera odgłos czyiś kroków. To Karma. Niestety zauważa mnie.
- Mówiłeś, że idziesz do domu.
  Z trudem podnoszę głowę i patrzę na niego zaspanymi oczyma.
- Jak widać - nie dotarłem.
  Wzdycha.
- Chodź, prześpisz się u mnie...
  Przecieram oczy palcami, po czym nieudolnie próbuję się podnieść. Upadam na tyłek. Czarnowłosy wywraca oczami i pomaga mi wstać.
- Dziękuję.
  Spogląda na mnie, uśmiechając się ledwo widocznie. Unoszę kąciki ust tak, że widać mi zęby przez co zapewne wyglądam jak chomik.
- Uśmiechnąłeś się! Wyglądasz uroczo, kiedy to robisz.
- Doprawdy? - niedowierzając, unosi brew.
  Wchodzi do mieszkania, a ja za nim.
- Tak.
- Nie wymyślaj.
- Nie wymyślam!
- Nie, wcale.
  Zdejmuje buty.
- No nie.
  Też zdejmuję buty. On wzdycha ciężko.
- Tak w ogóle to Twoja bluza jest bardzo wygodna - mówię, czym rozśmieszam go.
- Jakbym tego nie wiedział.
  Uśmiecham się delikatnie. Idzie do salonu, a ja podążam za nim. Zbiera kartki ze stolika i siada na sofie. Kładę się obok niego i zwijam w kłębek. Czuję, że spogląda na mnie. Próbuję ułożyć się wygodniej. Słyszę szelest kartek. Niechcący uderzam ręką w Karmu. Ze strachu podnoszę się gwałtownie.
- Przepraszam...
- Nic się nie stało...
- Na pewno?..
- Mhm...
  Znowu się kładę. Karma podaje mi poduszkę. Unoszę głowę i kładę ją na miękkim jaśku. Zamykam powieki. Chwytam ręką rąbek poduszki. Otwieram oczy zaskoczony, że nie słyszę już szelestu kartek. Siadam. Zauważam żyletkę w palcach chłopaka.
- CO TY ROBISZ, DO CHOLERY?!
- Nudzę się.
- Są ciekawsze zajęcia niż bawienie się żyletką.
- Nie dla mnie.
- To... - Siadam na nim okrakiem i muskam jego usta swoimi. - ... nie jest ciekawsze?..
  Odwraca wzrok, przygryzając wargę. Chwytam go za podbródek i obracam tak, by patrzał w moje oczy.
- Odpowiedz.
  Wkładam mu zimną dłoń pod bluzkę i przesuwam po brzuchu chłopaka. Zjeżdżam niżej, wyciągam ja spod bluzki i kładę na kroczu. Zachęcająco kręcę pupą.
- Przestań...
- Nie podoba Ci się?..
  Zaczynam intensywnie masować jego męskość.
- N-nie...
  Uśmiecham się.
- Właśnie widzę.
  Karma zagryza wargi.
- Nie powstrzymuj się... - Liżę jego szyję od dołu do góry. - Chcę usłyszeć, jak jęczysz... - Rozpinam mu spodnie i kontynuuję masaż przez same bokserki.
- Prze... Przestań...
- Ale dlaczego?.. - Przechylam głowę w lewo i przyglądam mu się. - Odpowiedz!
  Uderzam go z otwartej dłoni w twarz. Uśmiecha się pod nosem, łapiąc się za bolące miejsce.
- A więc tak lubisz... - Nie pokazując swojej radości, nachylam się nad jego uchem. - ... dziwko...
  Ponownie go uderzam.
- Masz jęczeć, rozumiesz?!
- A bo?
- BO TAK MÓWIĘ, SUKO!
  Przerywam pieszczotę i wstaję. Rozpinam bluzę, po czym rzucam ją w tył.
- Rozbieraj się.
- Nie chcę. - Uśmiecha się ironicznie.
  Zdenerwowany marszczę brwi. Podchodzę do Karmu i zabieram mu żyletkę z ręki. Rozcinam mu nią wszystkie ubrania.
- No. Od razu lepiej.
- Pojebało Cię...?!
- Może. - Uśmiecham się.
- Odkupisz mi to.
- Oczywiście - kiwam głową.
  Odsuwam się, a on wykrzywia usta. Śmieję się krótko, po czym ściągam płaszcz. Rozwiązuję tasiemki w sukience, a ta opada na podłogę, ukazując moje całkowicie nagie ciało. Czarnowłosy odwraca wzrok. Wychodzę z sukienki i podchodzę do niego, a on ignoruje mnie.
- Ssij.
- Słucham? - spogląda na mnie, mrużąc oczy.
- Ssij, szmato.
  Chwytam go za włosy. Dopiero po chwili bierze mojego penisa do ust.
- Mmm...
  Luzuję chwyt, ale po chwili zacieśniam go jeszcze bardziej. Karma zaczyna powoli poruszać głową.
- Szybciej... - rozkazuję, a on posłusznie przyśpiesza.
- Aaa-ah...
  Czarnowłosy po chwili chce się odsunąć.
- Nie!
  Popycham jego głowę tak, że ma w gardle całe moje przyrodzenie. Krztusi się, a ja uśmiecham się sadystycznie.
- Będziesz grzecznym chłopcem? - pytam, a on przytakuje.
- No to grzecznie ssij.
  Nieco osłabiam ucisk na głowie chłopaka. Porusza nią w tym samym tempie, co wcześniej. Jęczę przeciągle. Spogląda na mnie. Odchylam głowę w tył. Ukeś znów chce się odsunąć. Mocniej go przytrzymuję i wzdycham. Odpycha mnie, więc uderzam go pięścią w twarz, przez co szklą mu się oczy. Szarpię go do góry za włosy.
- Miałeś być grzeczny.
  Spuszcza wzrok. Popycham go na podłogę, a ten upada na plecy. Gwałtownie rozsuwam jego nogi.
- Zostaw... - błaga mnie.
  Chwytam go za szyję.
- Nie.
  Wchodzę w niego brutalnie, wywołując u niego wrzask bólu. Poruszam się szybko i chaotycznie. Chłopak zaciska powieki. Zaciskam dłoń na jego szyi. Łapie mnie za nadgarstek, więc drugą dłonią strącam jego dłoń.
- P-puść...
  Wybucham śmiechem; zabawny jest...
- Nie.
- D-dusisz...
- Pff. No wow.
  Patrzy na mnie zaszklonymi oczami. Zaczynam trząść się w ekstazie, podczas gdy on stara się złapać oddech. Nieco luzuję ucisk. Karma zamyka oczy, a ja zwalniam tempo. Zagryza wargę. Zabieram dłoń z jego szyi i kładę mu ją delikatnie na głowie. Głaszczę go po włosach. Po chwili zaczyna cicho pojękiwać. Wzdycham.
- Mocniej... - jęczy czarnowłosy.
  Lekko przyśpieszam. Wbija paznokcie w moje plecy, co sprawia, że syczę z bólu. Spogląda na mnie przepraszająco - uśmiecham się delikatnie na ten widok. Chłopak przygryza wargi.
- Nie powstrzymuj...
- Ściany są cienkie... Sąsiedzi będą n-na mnie krzywo p-patrzeć...
- Proszęę... - jęczę.
- N-nie...
- Chcę Cię usłyszeeć... Ach...
  Zagryza wargi mocniej.
- Proooszeee-ee... - Odchylam głowę do tyłu. - Mmm...
  Kręci głową na znak, że nie ulega moim błaganiom.
- W takim razie koniec tego dobrego. - Wychodzę z niego i wstaję. - Ja mogę zrobić sobie dobrze ręką.
  Idę do łazienki. Siadam na zimnych kafelkach, po czym biorę w dłoń swojego penisa. Ruszam nią, a drugą masuję jądra. Po kilku minutach dochodzę, jęcząc głośno i przeciągle. Zmęczony podnoszę się z trudem i wracam do salonu.
- Chodź spać.
- Nie ruszę się stąd... - mówi cicho.
  Biorę go na ręce i ruszam do sypialni. Kiedy dochodzę do drzwi, on ma już przysypia.
- Otworzysz, kochanie? Jak nie widzisz - ja nie mam jak - śmieję się wesoło.
  Bez podnoszenia powiek sięga do klamki i otwiera drzwi. Wchodzę do pokoju. Delikatnie kładę Karmu na łóżku, po czym układam się obok niego.
- Chodź tu do mnie.
- Po co?
  Uśmiecham się delikatnie.
- Chcę Cię tylko przytulić i nas przykryć.
- Jesteś okropny... - mówi cicho.
  Przygryzam wargę. Wstaję z łóżka i idę do salonu, gdzie szybko się ubieram.
- Wychodzę!
  Urażony udaję się do salonu. Z sypialni moich uszu dobiega wypowiedziane smutnym głosem "Zostań". Prycham.
- Po co?..
- Bo tak - wzdycha.
- Błagam Cię, facet... Jęczeć podczas seksu nie chcesz, przytulić się nie chcesz - wyrzucam mu. - Nie ma z Ciebie pożytku.
- Powiedziałem, do cholery, że tu są cienkie ściany - podnosi głos. - Jak chcesz, żebym jęczał, to mogłeś zabrać mnie do love hotelu.
- Wiedziałeś, że będziemy się pieprzyć, więc mogłeś zaprosić mnie tam, a nie do swojego mieszkania - cedzę przez zęby.
- Och, to nie moja wina, że nie masz nad sobą samokontroli. Ja zaprosiłem Cię TYLKO na herbatę.
  Wywracam oczami.
- Idę sobie, a Ty rób, co chcesz.
  Zakładam buty i otwieram drzwi, po chwili jednak zamykam je. Idę do sypialni. Całuję Karmu w czoło, a następnie szepczę:
- Do następnego...
- Była mowa o jednym razie, nie o następnych... - wzdycha zrezygnowany, na co uśmiecham się delikatnie.
- Nieskończony się nie liczy.
- Wystarczająco się nacierpiałem - prycha.
- Następny będzie delikatny... - gładzę do po policzku. - Obiecuję.
  Wystawiam w jego stronę małego palca. Marszczy brwi, nie rozumiejąc. Ponownie się uśmiecham.
- Tak składam obietnice.
- Jak dziecko...
- Pff.
  Odwracam się i ruszam do wyjścia.
- Jeszcze bardziej jak dziecko...
  Otwieram drzwi, po czym wychodzę już bez słowa.

OWARI

wtorek, 17 listopada 2015

| 023 | Seiko cz. 3

DLA TSUDZUKU
~~~
UWAGA! OPOWIADANIE ZAWIERA TREŚCI NA TEMAT RELACJI PANSEKSUALNEJ.
~~~
  Palcem wskazującym prawej ręki przeciągam od szyi czarnowłosej, aż po jej biodro. Nachylam się nad nią i muskam wargami jej drobne, blade usteczka.
  Seiko, moja słodka Seiko. Leży obok mnie na poduszce całkowicie naga. Jej gładkie, porcelanowe ciało jest takie piękne. A jej czarne jak heban lśniące włosy... Ach, jak bardzo chciałbym móc się z nią kochać!
  Wysuwam język i sunę nim coraz niżej i niżej. Niepewnie zatrzymuję się pomiędzy szczupłymi nóżkami i spoglądam w oczy mojej ukochanej; szkoda, że są tak beznamiętne. Czubkiem języka zakreślam okręgi w miejscu, w którym powinna mieć srom. Przymykam oczy. Przebywanie tak blisko niej, dotykanie jej... Te czynności sprawiają mi rozkosz.
  Powoli odsuwam się od niej, oblizując usta; wyśmienicie smakuje. Siadam w rozkroku tuż przy niej. Prawą ręką chwytam za penisa i poruszam nim szybko, w tym samym czasie palcami lewej dłoni masując jądra. Oddech mi przyśpiesza. Rozchylam wargi. Po chwili jęczę cichutko. Nadal się masturbując, poruszam się w przód i w tył tak, aby ocierać się o rozłożone porcelanowe nogi. Wzdycham.
  Po około dwudziestu minutach obficie dochodzę, a moja sperma ochlapuje mój brzuch oraz ciało i włosy Seiko. Czy mogę to uznać za nasz pierwszy stosunek?

 Leżę w wannie wypełnionej ciepłą wodą z pianą. Przed sobą jedną ręką trzymam odwróconą do mnie plecami dziewczynę. Dokładnymi ruchami myję jej głowę szamponem o zapachu kwitnącej wiśni.
- Lubię się z Tobą kąpać, kochanie.
  Unoszę kąciki ust w śmiechu wartej imitacji uśmiechu.
- Ale z Ryu-chanem też lubiłem. Tęsknię za nim, wiesz? Był takim uroczym dzieckiem. Ale jednocześnie był także bardzo dojrzałym młodym mężczyzną. Wspaniale gotował. Szkoda, że Ty nie możesz dla mnie gotować. Z chęcią spróbowałbym Twojej kuchni.
  Do oczu nachodzą mi łzy.
- Wybacz mi, ale musisz wyjść.
  Ocieram łzy ramieniem, a następnie pośpiesznie opłukuję Seiko włosy. Wychylam się nieco, aby oprzeć ją o rzeźbioną pozłacaną nóżkę wanny. Powracam do poprzedniej pozycji. Targa mną szloch.

  Przyjąłem zaproszenie na obiad do rodziców z ogromną niechęcią. I teraz żałuję, że przyjechałem do nich mimo to.
  Nawet nie wziąłem pałeczek w palce. Zmęczonym wzrokiem wpatruję się w ryż z kurczakiem na ostro w mojej miseczce.
- Dlaczego nie jesz? - po raz kolejny cicho pyta mama.
- Bo nie mam apetytu - cedzę przez zęby. - Nie rozumiesz?..
- Katsumi! - krzyczy ojciec. - Jak Ty się odnosisz do rodzicielki?!
- Normalnie.
  Ojciec podnosi się ze swojego miejsca i wymierza mi siarczysty policzek. Przez chwilę znoszę cios w milczeniu, jednakże nie wytrzymuję długo. Wstaję, z hukiem odsuwając krzesło.
- CZY WY NIC NIE ROZUMIECIE?! TO J A GO ZABIŁEM!
  Szybko i z trudem oddycham przez usta. Ręce bezwładnie zwisają mi po bokach. Nawet nie jestem w stanie płakać. Szeroko otwartymi oczyma wpatruję się w nieokreślony punkt na pokrytej panelami podłodze jadalni. Czyjeś ręce oplatają mnie od tyłu.
- Spokojnie, synku... Będzie dobrze... To nie Twoja wina... - szepcze kobiecy głos. Mama...

KONIEC
~~~
Chuj wie, co to jest... 

niedziela, 15 listopada 2015

| 022 | Karma ( AvelCain ) x Ryuka ( Savage ) - Seiko cz. 2

DLA TSUDZUKU
~~~
  Dni mijają bardzo szybko; oprócz radości, wypełnia je także niepewność. Nadal przyjmuję zlecenia. Kiedy po wypełnieniu ich wracam do domu, Ryuka czeka na mnie z ciepłym posiłkiem przygotowanym według internetowego przepisu. Mimo że zawsze ciepło się z nim witam i chwalę jego zaradność, posyła mi chłodne, niekiedy potępiające spojrzenie. Boję się, że mnie znienawidził.
  Zmęczony wchodzę do mieszkania i opieram się o drzwi. Jest mi niedobrze, kręci mi się w głowie i chyba zaraz zemdleję. Mam dość. Ta praca powoli mnie wykańcza.
  Ociężale podążam do łazienki. Biorę w dłoń słuchawkę prysznica i pochylam się nad wanną. Odkręcam kurek. Lodowate krople zraszają mi twarz i, zmieszane ze łzami, rozmazują makijaż. Szlochając, padam na kolana. Mimowolnie puszczam metalową rączkę, a ona z głuchym hukiem upada na porcelanę.
  Woda smętnie skapująca z moich włosów wraz z coraz głośniejszym szlochem tworzy oryginalną melodię. Ręce luźno wiszą na brzegu wanny. Trzęsę się wręcz konwulsyjnie. Niespodziewanie czuję ciepło na barkach. Moje maleństwo nachyla się nade mną i mocno przytula, nie zważają na to, że niemal cały jestem mokry.
- Spokojnie... - szepcze. - Spokojnie...

  Siedząc na przeciw siebie, w ciszy nawijamy na widelce długi makaron. Spaghetti jest na prawdę wyśmienite, ale dziś nie mam siły, aby to powiedzieć.
- Co się wcześniej stało? - ku mojemu zaskoczeniu chłopiec przerywa ciszę.
- Nic takiego... - odpowiadam beznamiętnym głosem, tępo patrząc się w talerz.
- Nie kłam. Przecież widzę.
  Wkładam do buzi nieco jedzenia, po czym opieram widelec o brzeg naczynia. Składam dłonie jak do modlitwy i opieram o nie głowę. Gryzę długie nitki na mniejsze i przełykam. Podnoszę wzrok, lecz opuszczam go już po kilku sekundach. Nie wiem, co powiedzieć, JAK powiedzieć. Słowa grzęzną mi w gardle.
  Głęboko wciągam i wypuszczam powietrze przez usta. Mój oddech jest ciężki i drżący.
- No bo... Ja... Ja... Cholera, nie wiem, jak Ci to wyjaśnić...
- Zdradziłeś mnie? - w jego głosie nie ma żadnych emocji, sam spokój, a zadając to pytanie, obraca sztućcem.
- Mój boże! Nie! Nie potrafiłbym Ci tego zrobić.
- To dobrze - mówiąc to, ma na ustach blady uśmiech. Już nie bawi się widelcem.
- No więc... Ja... - przygryzam usta. - Chodzi o moją pracę.
- Mhm. A konkretniej? - znów kręci sztućcem.
  Wzdycham.
- Czuję, że to mnie wyniszcza... Wyniszcza mnie, nas, nasz związek...
- Być może.
  Głośno przełykam ślinę.
- Chciałbyś... żebym... z niej... odszedł?..
- Mam być szery czy skłamać?
- Czyli chcesz. Dobrze.

  Niecierpliwie chodzę w tę i z powrotem przed drzwiami mieszkania szefa. Po otrzymaniu ode mnie SMSa, kazał mi do siebie przyjechać. Na pewno go wkurwiłem...
  Drzwi otwierają się, a ja prawie nimi obrywam; odskakuję w ostatniej chwili. Mężczyzna gestem nakazuje mi wejść, więc robię to, uprzednio otrzepując buty ze śniegu. Rozglądam się po obszernym korytarzu. Ostatni raz byłem tu dość dawno i sporo się zmieniło. Trochę się boję. Po szefie wiele można się spodziewać.
  Prowadzi mnie do jeszcze obszerniejszego niż korytarz salonu. Siadamy naprzeciw siebie w ogromnych fotelach z materiału imitującego czarną skórę; czuję się przytłoczony rozmiarem tych mebli.
- A więc, mój drogi - wzdrygam się na dźwięk jego mocno zachrypłego, szorstkiego głosu. - Co Cię skłoniło, aby w ogóle pomyśleć o odejściu z mojej i n s t y t u c j i?.. Czyżby Twój nowy k o c h a ś?.. Ach, właśnie! - krzyczy w sztucznie radosny sposób, klaszcząc przy tym w dłonie. - Gdzież się on podziewa? Czyżby został w d o m k u?.. - składa ręce jak aniołek i patrzy się na mnie, mrugając rzęsami z udawaną zalotnością.
  To otwieram, to zamykam wargi; nie jestem pewien, czy zdać się na szczerość, więc nie mówię nic. Szef znienacka wybucha szaleńczym śmiechem. W szoku wytrzeszczam oczy. Facet wstaje i podchodzi do mnie bliżej, o wiele za blisko. Ponownie się wzdrygam, a on kładzie rękę na fotelu, po czym, przesuwając ją, okrąża go. Teraz stoi po mojej prawej i nachyla się nade mną.
- Zrobiłeś coś bardzo, bardzo, baardzo głupiego i gorzko za to zapłacisz - syczy mi do ucha, po czym prostuje się. - A teraz wracaj do domu. Jestem pewien, że n i e s p o d z i a n k a Ci się spodoba.
  Odchodzi w kierunku dużego okna, a ja czym prędzej zrywam się z miejsca i biegnę przed wieżowiec.

  Przepełniony lękiem otwieram drzwi mieszkania. Jedyny dźwięk, który zakłóca ciszę to dźwięk telewizora nastawionego na kanał informacyjny. Z niepokojem idę dalej. Na progu łączącym przedpokój z salonem dostrzegam początek dwóch stróżek krwi. Przez głowę szybko przelatuje mi wspomnienie mojego wyjścia z domu.
- Muszę już iść - w pośpiechu zakładam buty. Prostuję się i biorę jego twarz w dłonie. - Pamiętaj, kochanie, nikomu nie otwieraj. - Całuję go namiętnie, jakbym robił to po raz ostatni i wychodzę, zamykając za sobą drzwi na klucz.
  Biegnę wzdłuż czerwonych "ścieżek"; przerażenie otacza mnie ze wszystkich stron, oplata mój umysł i serce. Kiedy docieram do głównej części pokoju, staję jak wryty. Na białej kanapie leży mój Ryuka. Z jego rozciętych wzdłuż przedramion cieknie krew, która tworzy przed kanapą kałużę krwi. Na nogach jak z waty podchodzę do niego. Padam na kolana i zaczynam szlochać. Nie mogę oddychać. Łzy przesłaniają mi pole widzenia. Po omacku szukam jego dłoni. Biorę je w swoje i, błądząc palcami po nadgarstkach, szukam tętnic. Nie ma pulsu.

  Stoję nad jego grobem z ciemnoszarego marmuru, mnąc w dłoniach ubraną w białą sukienkę istotkę. Kucam i sadzam ją naprzeciw białych róż, które przynoszę dla mojego skarbu niemal codziennie i wkładam do dwóch średniej wielkości wazonów.
- Witaj, aniołku - szepczę. - Myślę, że już nadszedł czas, abym Ci ją przedstawił. Ma na imię Seiko. Jest ze mną już od równo ośmiu miesięcy, czyli od dnia Twojego pogrzebu. Jest dla mnie na prawdę bardzo ważna, ale oczywiście nie tak ważna, jak Ty. Co rano i co wieczór ubieram ją i czeszę. Lubię to robić. Tak więc... Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Kocham Cię.
  Biorę Seiko w obie dłonie, podnoszę się i odwracam. Idę, zostawiając za sobą szary nagrobek z wyrytym na nim:
Ryuka Seiko Toyoshima
18.03.2004 - 15.02.2015
~~~

| 021 | Karma ( AvelCain ) x Ryuka ( Savage ) - Seiko









~~~
DLA TSUDZUKU
~~~
  Stoję na ganku wskazanej przez mojego zleceniodawcę posiadłości w klasycznym japońskim stylu. Naciskam na klamkę, a drzwi, o dziwo, otwierają się. Wchodzę i cicho zamykam je za sobą. Moim oczom ukazują się nieliczne, lecz okurzone meble, między którymi rozciągają się olbrzymie pajęczyny. I tu niby, kurwa, ktoś mieszka?.. No błagam...
  Zmierzając w kierunku schodów, rozglądam się na boki. Ponury, żałosny widok. Wchodzę po stopniach na piętro. Deski skrzypią pod moim ciężarem, kiedy zmierzam do najbliższych drzwi po prawej. Zauważam, że są dość mocno uchylone; na tyle mocno, że mogę przez nie bezproblemowo przejść i tak też robię. Omiatam pomieszczenie wzrokiem. W półmroku dostrzegam jedynie zarysy mebli i czegoś, co przypomina zwiniętą w kłębek... ludzką postać...
  Po omacku szukam włącznika. Znajduję go bezproblemowo, po czym klikam. Ostre światło rozlewa się po pokoju okazującego się być pomalowaną na różową dziecięcą sypialnią z białymi meblami pokrytymi warstwą ciemnoszarego brudu. Między metalowym łóżkiem zasłanym białą pościelą a dużą szafą kuląc nogi siedzi niskiego wzrostu osóbka w białej loliciej sukience. Podchodzę do niej i kucam, po czym odgarniam jej z czoła grzywkę. Jest spocona i szybko oddycha.
- Co Ty tu robisz? - pytam, wpatrując się w spływające po kościstych barkach czarne pasma lśniących włosów.
  Podnosi głowę. Widzę buźkę o delikatnych rysach, na której widnieją czarne smugi pozostawione przez kosmetyki ozdabiające wcześniej rzęsy i krawędzie powiek. Smutne oczy o tęczówkach w kolorze mlecznej czekolady wpatrują się we mnie ze strachem, a duża dolna warga, pod którą widnieje niewielki stalowy kolczyk drży.
- Odpowiedz.
  Przesuwam swoją dłoń z jej głowy na szczupłe ramie.
- No mieszkam... - odpowiada mi lekko nosowy, wyraźnie męski głos z chrypką.
  Wybucham śmiechem, a on wytrzeszcza oczy.
- Wybacz - szybko się opanowuję. - Gdzie jest Twoja rodzina?
- N-nie wiem...
  Szkoda mi tego chłopca. Na pewno już długo siedzi tu sam. W przypływie empatii przyciągam go do siebie i mocno przytulam, lecz on wystraszony próbuje mnie odepchnąć. Powoli odsuwam się. Wstaję i wyciągam do niego rękę.
- Chodź. Zabiorę Cię stąd.
  Nie mam pojęcia, dlaczego to robię, ani co się ze mną dzieje. Wygląda na to, że nagle tchnęły we mnie uczucia. O zgrozo...
  Chłopiec wstaje samodzielnie, chwiejąc się na chudych nóżkach. Podtrzymałbym go, ale nie chcę ponownie go przerazić. Cierpliwie czekam, aby do mnie podszedł, lecz on spogląda nieufnie. Podążając za jego wzrokiem zauważam, na co się patrzy. Mój pistolet.
- Spokojnie, nic Ci nie zrobię - zapewniam dzieciaka, uśmiechając się przyjaźnie.
  Wiem, że trudno mu w to uwierzyć, ale nie mam zamiaru zostawić go samego na pastwę losu.
- No chodź.
  Niepewnie robi dwa małe kroki i upada na kolana. Podchodzę do niego i biorę na ręce, a on nawet nie protestuje. Jest taki lekki, że mam wrażenie, jakbym niósł co najwyżej fragment nieba.
  Wychodzę z pokoju i schodzę po schodach. Z wyrazu jego oczu wnioskuję, że ma lęk wysokości. Kiedy staję na dole, na twarzy chłopca odmalowuje się ulga. Podążam w kierunku drzwi, a chwilę później zatrzymuję się przed nimi. Zanim zdążam cokolwiek powiedzieć, dziecięca rączka naciska na klamkę i otwiera je. Krok po kroku oddalamy się od budynku, a on nawet nie ogląda się za siebie.

  Opierając się o oszronioną barierkę, palę papierosa i obserwuję otulony bielą park, który wygląda jak wyjęty z bajki o Królowej Śniegu. Niespodziewanie słyszę ciche skrzypienie drzwi. Odwracam się. Z wrażenia wypuszczam z palców używkę, która toczy się po kafelkach i zlatuje w dół. Dwa metry przede mną stoi trzęsący się z zimna Ryuka odziany w kusy szlafroczek z jasnobłękitnego atłasu. Pociąga za miały pasek, a materiał opada z jego ramion. Teraz jest całkowicie nagi.
  Urzeka mnie jego wątłe ciało, subtelna skóra; wygląda jak porcelanowa lalka. Podchodzę do niego i wnoszę do mieszkania, oplatając go ramionami. Zamykam za nami drzwi. Przyciskam chłopca do ściany, a następnie składam pocałunek na jego dziewiczych wargach. Odsuwam się nieznacznie. Mrużę oczy. Bez słowa biorę go za rękę i prowadzę do łóżka. Popycham go na nie. Zauważam, że patrzy na mnie, więc uśmiecham się szelmowsko. Kręcąc tyłkiem i poruszając ciałem jakbym tańczył na rurze, rozbieram się ku jego uciesze.
  Rozchylam jego nogi i klękam między nimi. Już mam oblizywać swoją dłoń, lecz on chwyta mnie za nadgarstek i z wyraźnym podnieceniem bierze moje trzy palce głęboko do swojej buzi. Kiedy je wyciąga, obficie ociekają śliną.
  Powoli wkładam jednego do pierwszej kostki w jego malutką dziurkę, lecz później gwałtownie zanurzam do końca. Ryuka zagryza dolną wargę. Szybko poruszam palcem w tył, w przód i znów w tył, a następnie dokładam drugi palec, przez co mój ukochany jęczy cicho, lecz przeciągle. W skupieniu kilkukrotnie nieśpiesznie rozczapierzam kłykcie na boki. Dokładam trzeci, a maleństwo głośno krzyczy przez zęby. Z jego oczu lecą łzy bólu; nie mogę na to patrzeć, więc spuszczam wzrok i wyciągam palce.
  Odsuwam się nieco i pochylam na wysokość jego wejścia. Z przymkniętymi oczyma liżę je, a następnie wpycham tam język. Do moich uszy dochodzi wyrażające zadowolenie mruczenie. Masuję językiem ściany nadal ciasnego odbytu; nie chcę aby moje kochanie cierpiało.
  Prostuję się, a następnie zawisam nad kochankiem. Kładę sobie na plecach jego dłonie. Opieram się rękoma po obu stronach jego głowy i całuję go w czubek noska. Wchodzę w Ryuka tak delikatnie jak tylko potrafię, lecz mimo to zaczyna płakać. Niepewnie poruszam się w jego wnętrzu. Mija dłuższy czas zanim przyzwyczaja się do mojego penisa w sobie, ale kiedy już odczuwa przyjemność, słyszę tak wspaniałe odgłosy, jakich nigdy jeszcze nie słyszałem.
  Wstrząsa mną gorący dreszcz, a oczy przysłania mgła. Dochodzę, a moja sperma rozlewa się w odbycie chłopca, gdzie-nie-gdzie trochę ejakulatu cieknie po jego pięknych udach. Poruszam się jeszcze przez moment, aż w końcu i on dochodzi, a kiedy to się dzieje, wygląda jak anioł.
  Kładę się obok i przytulam go do swojej klatki piersiowej. Wkrótce zaśnie, kołysany przez niespokojne bicie mojego szaleńczo zakochanego serca.

poniedziałek, 9 listopada 2015

| 020 | Atumnal love ( seria Trouble of Torture )

  Dziś jest wyjątkowo pogodny dzień. Spaceruję z Hirohito po parku. Rozmawiając, obserwujemy dzieci, które wesoło bawią się w berka. Ich śmiech niesie się wokół wraz z wiatrem. Przystajemy. Odchylam głowę do tyłu i z uśmiechem spoglądam w niebo.
- Chciałbyś mieć kiedyś dzieci?
  Najwyraźniej jest zaskoczony moim pytaniem, ponieważ przez milczy. Obserwuję, jak kłębiaste, przypominające watę cukrową chmury przewijają się nad Tokio. Słowa "stolica" i "spokój" zazwyczaj są jak antonimy, ale teraz, tutaj to wyrazy bliskoznaczne. Ten park żyje własnym życiem.
- Myślę, że nie byłbym dobrym ojcem - mówi nagle.
- Dlaczego tak uważasz? - staję naprzeciw niego i spoglądam mu w oczy. Obiema dłońmi chwytam jego twarz. - Przecież jesteś cudowny. Pamiętam, jak śpiewałeś kiedyś tą piosenkę z "Krainy lodu". Zaśpiewasz dla mnie?
  Uśmiecha się nieśmiało i oblewa rumieńcem. Cicho, niezbyt chętnie zaczyna śpiewać:
Yukidaruma tsukurou yooo
mou soto de asobou
Konogoro wa nazeka
awanai no wa
nanndedarooo
Przesuwam ręce na jego kark i, śmiejąc się, wtulam się w zagłębienie jego obojczyka. Głęboko wciągam do płuc jego zapach.
makushi wa itsudemo
isshou datta noni
naze kieta nooo
Oplata mnie rękoma w pasie i całuje w czubek głowy. Kątem oka zauważam, że dwie dziewczynki z długimi warkoczami przysłuchują się wyczynom mojego przyjaciela z uradowanymi buźkami. Nieco podnoszę głowę i macham do nich. Oburzone i wyraźnie zdegustowane matki podchodzą i odciągają je. Czarnowłosy przestaje śpiewać.
- Widzisz, co narobiłeś?.. - wzdycha, odsuwając mnie od siebie. - Powinienem Cię za to ukarać...
  Odwracam się do niego plecami.
- Co mi zrobisz? - prycham. - Zaatakujesz mnie od tyłu?
- A żebyś wiedział.
  Podbiega i chce mnie złapać, lecz ja, śmiejąc się, uciekam mu między drzewami i pięknie rzeźbionymi kamiennymi ławkami. Chowam się za ogromnym dębem i obejmuję go. Nawet nie zauważam, kiedy Hirohito łapie mnie od tyłu i rzuca w stertę kolorowych liści lśniących w promieniach jesiennego słońca. Wybucham śmiechem zupełnie jak mały chłopiec podczas harców z kolegami z sąsiedztwa.
  Mój skarb kładzie się obok i przytula mnie, swoimi zaszklonymi oczami wpatruje się w moje z czułością. Opieram głowę o jego klatkę piersiową. Zamykam oczy.
  Wielu osobom jesień kojarzy się ze smutkiem, przywodzi na myśl ból i depresję. Ale nie mi. Dla mnie jesień to miłość.
~~~
O rany... Od kiedy ja piszę shounen ai?.. Jestem sobą załamana i mi niedobrze. Idę się uderzyć w łeb... ;;