piątek, 29 stycznia 2016

| 031 | Yoshiatsu x Karma - "Ame no waltz" cz. V

  Coś we mnie wstąpiło. Zrobiło mi się szkoda Katsumiego. Martwię się o tego chłopaka, nie mogę go zostawić w takim stanie bez opieki. Nawracam auto i jadę w kierunku jego domu rodzinnego. Właściwie to nie wiem, dlaczego wcześniej sam nie zaproponowałem mu zabrania go do lekarza. Wyglądał na prawdę kiepsko.

  Po około 10 minutach docieram na miejsce. Zamknięte. Głośno pukam. Czekam dłuższą chwilę, lecz w końcu otwiera mi. 
- Weź klucze, telefon i trochę ubrań - mówię, wchodząc do środka.
- Po co mam brać ciuchy? Przecież do szpitala mnie nie wyślą.
- Nie protestuj tylko idź po te rzeczy.
  Chyba powiedziałem to zbyt ostro... ale ważne, że zadziałało.

  Otwieram Katsumiemu drzwi, a on powolutku wsiada i zapina pas. Również wsiadam, po czym czarny plecak i torbę w tym samym kolorze pakuję na tylne siedzenie auta. Zapinam pas. Pytam go, gdzie się leczy, a on odpowiada mi. Ruszam z podjazdu.
  Przez całą drogę co chwila zerkam na nastolatka; wygląda tak lichutko...

  Na miejsce docieramy po prawie godzinie jazdy. Wychodzę z auta i podchodzę do drzwi od strony pasażera i otwieram je. Rozpinam jego pas, biorę go na ręce, a drzwi zamykam kopniakiem. Niosę go do izby przyjęć, a tam sadzam na krześle z miękkim obiciem. Wyciągam pieniądze z kieszeni kurtki, którą ma na sobie. Podchodzę do rejestracji.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Chciałbym prosić o przyjęcie Katsumiego Honda przez doktor Nakano.
- Przykro mi, ale pański brat będzie musiał poczekać kilka godzin. Miejsca na wcześniejsze godziny są już zajęte.
- Proszę, mogę zapłacić więcej, tylko niech pani powie, ile.
  Kobieta rozgląda się na boki i ruchem palca pokazuje, abym się schylił. Przez otwór w szypie szepcze do mnie:
- 7 tysięcy jenów.

  Otwieram drzwi swojego mieszkania. Pozwalam Katsumiemu wejść pierwszemu, po czym sam to robię. Ściągamy buty i idziemy do mojej sypialni. Kładę plecak i torbę przy drzwiach. Zsuwam z siebie kurtkę, po czym rzucam na podłogę. Podchodzę do chłopaka. Pomagam mu się rozebrać. W samych bokserkach wczołguje się pod kołdrę. Siadam na brzegu łóżka. Ściągam mu okulary, po czym odkładam je na szafkę nocną. Patrząc się na jego zmęczoną twarz, okrywam go szczelniej. Kładę dłoń na jego policzku, głaszczę go po nim. Wzdycham ciężko. Pochylam się nad nim i z niewielkiej odległości wpatruję się w jego oczy. Ze zmrużonymi powiekami coraz bardziej pochylam się nad pięknymi ustami nastolatka.

wtorek, 26 stycznia 2016

| 030 | Yoshiatsu x Karma - "Ame no waltz" cz. IV

- Wpuścisz mnie?.. - pytam, z delikatnym uśmiechem na ustach spoglądając na zdezorientowanego chłopaka ubranego w moje ciuchy.
- T-tak, jasne.
  Odsuwa się i pochyla się jakby mi się kłaniał. Idiotyczne. Wchodzę do środka, a on zamyka za mną drzwi na klucz, po czym bez słowa kieruje się na schody. Idę za nim. Na piętrze otwiera jedne z drzwi, mówiąc:
- Oto moje królestwo.
  Rozglądam się po pokoju. Jest na prawdę ładny, z białymi ścianami oraz meblami, lecz wydaje mi się nieco zbyt bezosobowy. Po prawej od drzwi w małej wnęce znajduje się spora toaletka, na której ułożone są kosmetyki, a resztę ściany zajmuje wąskie, lecz wysokie od podłogi aż po sufit lustro. Naprzeciw siebie zauważam niedbale przykryte kołdrą łóżko, na którym znajduje się także wygnieciona poduszka i... moja kurtka. Obok łóżka stoi niewielka szafka nocna, a niej czarny budzik. Po lewej na tej samej ścianie co drzwi do pokoju zauważam rozsuwane drzwi - zapewne do garderoby. Prostopadłą do nich ścianę w całości zajmuje ogromny regał, na którego półkach leżą kolejno: książki, płyty z muzyką, koncertami, filmami, albumy ze zdjęciami i jakieś notatniki, które zapewne są pamiętnikami, zeszyty i książki potrzebne do szkoły. Z chęcią dotknąłbym tych wszystkich przedmiotów, przejrzał zdjęcia. Chciałbym poczuć choć trochę Katsumiego, ale wiem, że nie powinienem.
- Tak właściwie to przyszedłem oddać Ci telefon.
  Wyjmuję z kieszeni duży biały telefon i podaję mu, a on przyjmuje go. Biel, wszędzie biel; jak sterylnie. Najdobitniejszym kontrastem, a także jednym z nielicznych jest kurtka, którą pożyczyłem nastolatkowi. Chłopak spogląda najpierw na telefon, a następnie na mnie.
- Jak mnie znalazłeś?
- Kumpel pracuje w policji. Wystarczyło do niego zadzwonić.
- Mhmm. I jesteś tu tylko przez ten telefon?
  Zlustrowałem go wzrokiem od góry do dołu.
- Tak, nie będę Ci już przeszkadzał. Weź jakieś leki i prześpij się trochę. 
- Mhm. Właściwie to mnie obudziłeś...
- Przepraszam - mówię to z głębi swojego serca, bo na prawdę mi głupio; gdybym wiedział, przyszedłbym jutro.
  Katsumi spuścił głowę i lekko przygryzł dolną wargę.
- Nic się nie stało.
  Mam ogromną ochotę, aby go przytulić. Nie potrafię się powstrzymać. Podchodzę bardzo blisko niego i nieśmiało obejmuję. Po kilku sekundach umacniam uścisk. Nastolatek powoli podnosi głowę i zadziera ją do góry, aby spojrzeń mi w oczy. Ma rozchylone usta, w jego oczach widzę dezorientację. Odwracam wzrok, po czym odsuwam się.
- Wybacz, ale ja już pójdę.
  Wychodzę z pokoju, zbiegam po schodach, a po chwili wypadam na dwór. Głęboko wciągam powietrze przez nos. Podchodzę do samochodu, wsiadam do niego i odjeżdżam.

  Dziwnie się czuję. Nie wiem, co myśleć o jego zachowaniu. Nie rozumiem go. 
  Schodzę na dół, aby zamknąć drzwi, po czym wracam na górę. Ściągam okulary i odkładam je na szafkę. Kładę się na łóżku w pozycji embrionalnej, przykrywam po czubek głowy, lecz po chwili odkrywam twarz, ponieważ nie mogę oddychać. Z chęcią umówiłbym się do lekarza, ale jedyne pieniądze, jakimi mógłbym zapłacić za taksówkę i wizytę to te, których zapomniałem oddać Yoshiatsu; czułbym się głupio, wykorzystując je teraz.
  Włączam telefon, który nadal trzymam w dłoni i przesuwam kciukiem po ekranie. Wchodzę w kontakty. Jestem zdecydowany zadzwonić do matki zapisanej jako Yuki, lecz pod drodze zauważam nowy kontakt... Yoshiatsu; wygląda na to, że pozwolił sobie zapisać mi swój numer. Nie zastanawiając się dłużej, piszę do niego:

Zapomniałem oddać Ci pieniędzy. Czy miałbyś coś przeciwko, gdybym pojechał za nie do lekarza?

  Odpisuje mi bardzo szybko i krótko.


Oczywiście, że nie.

Uff. Dziękuję.

Dlaczego miałbym Ci nie pozwolić? Nie wyglądasz zbyt dobrze... A może sam Cię zawiozę? Nie odjechałem daleko, mogę zawrócić.

  Co za kochany człowiek. Rozsądek podpowiada mi, żebym się zgodził, więc zgadzam się.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

| 029 | Yoshiatsu x Karma - "Ame no waltz" cz. III

- Na prawdę muszę już iść?
  Podnoszę wzrok. Katsumi stoi przede mną w moim ulubionym siwym swetrze, który jest na niego za szeroki i zakrywa mu pupę oraz w, również moich, ciemnych jeansach, które musiał kilkukrotnie podwinąć. Wygląda trochę jak dziecko ulicy...
- Na prawdę. Ale możesz przyjść jutro. I pojutrze. I zawsze. Oczywiście, jeśli będziesz chciał.
  Przygryza dolną wargę, przez co wygląda tak seksownie, że z chęcią zaciągnąłbym go do łóżka. Powinienem się opamiętać...
- Dobrze.
  Nie mówiąc nic więcej, pochyla się i obejmuje mnie, po czym udaje się do korytarza, a ja za nim. Kiedy kładzie dłoń na klamce, każę mu jeszcze chwilę zaczekać. Zdejmuję z wieszaka swoją skórzaną kurtkę oraz czarną zapasową parasolkę i podaję mu. Patrzy się na mnie niepewnie.
- Żebyś nie zmarzł ani nie zmókł. Buty są obok Twoich nóg. Pewnie będą trochę za duże.
  Nieco drżącymi dłońmi bierze ode mnie kurtkę i zakłada ją, a następnie wsuwa niczym nie osłonięte stopy w zasznurowane już białe Air Maxy. Lewą dłonią chwyta parasolkę, a prawą otwiera drzwi. Odwraca się. Spogląda mi w oczy, po czym spuszcza wzrok.
- Do widzenia.
  Wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi. Czuję pustkę.

  Od razu po wyjściu z wieżowca rozkładam parasolkę, ponieważ nadal pada. Szybkimi krokami idę przed siebie, podczas gdy siła deszczu narasta. Po przejściu około kilometra wkładam zmarzniętą prawą dłoń do kieszeni. Czuję w niej jakieś papiery. Chwytam je, myśląc że to śmieci i wyciągam, rozglądając się za koszem. To pieniądze. I to sporo pieniędzy. Zatrzymuję się. Chyba powinienem zawrócić. Ale moment. Może Yoshiatsu celowo je tam włożył, kiedy przebierałem się w łazience? Pewnie chciał, żebym zamówił taksówkę. Szkoda tylko, że zostawiłem telefon w spodniach na jego pralce. Wkładam pieniądze z powrotem do kurtki. Oddam mu je jutro.
  Ruszam przed siebie. Idę jeszcze szybciej niż wcześniej, ponieważ krople lecą już ze wszystkich stron.

  Mimo kurtki, butów i parasola dochodzę do domu całkowicie przemoczony. Stojąc jeszcze na ganku, składam parasol. Naciskam na klamkę. Zamknięte. Zrezygnowany siadam na zimnych, podgniłych deskach. Wzdycham ciężko. Cóż, nie jest to zbyt wygodne siedzisko, a tym bardziej miejsce do spania.

  Budzę się o wschodzie słońca i napawam oczy niesamowitym widokiem. Nawet nie mam pojęcia, kiedy zasnąłem - w pewnym momencie po prostu urwał mi się film. Powoli i bardzo ostrożnie wstaję. Okropnie boli mnie całe ciało, pewnie będę miał siniaki. Boli mnie głowa, gardło i łzawią mi oczy; chyba się przeziębiłem. Bardzo dokładnie oglądam ubrania Yoshiatsu; spodnie pozaciągały się w kilku miejscach, zrobiła się też niewielka dziurka, ale poza tym wszystko jest w porządku.
  Naciskam na klamkę, a drzwi tym razem uchylają się. Przez szparkę ze strachem rozglądam się na wszystkie strony. Na całe szczęście nikogo nie zauważam. Wycieram podeszwy o wycieraczkę, po czym niepewnie wchodzę do środka. Pośpiesznie ściągam obuwie i, trzymając je w prawej ręce, szybkimi krokami pędzę do swojej sypialni. Kiedy już zamykam za sobą na klucz drzwi pokoju, opieram się o nie i wzdycham z ulgą.
  Zerkam na zegarek. Za nieco ponad dwie godziny zadzwoni budzik, który od poniedziałku do piątku przypomina mi, że mam ruszyć dupę i zacząć szykować się do szkoły. Nie mam ochoty tam dziś iść; wolałbym pójść do mojego nowego znajomego i... Katsumi, ogarnij się, chłopie. Yoshiatsu pewnie będzie już wtedy w pracy. Co za pech...
  Siadam na łóżku. Ściągam kurtkę, przytykam ją sobie do twarzy i głęboko wciągam jej zapach; czuję dym tytoniowy oraz jakieś mocne perfumy o bardzo ładnym zapachu. Kładę się, przytulony do nakrycia jak małe dziecko do swojego ukochanego misia.

  O 6:15 budzi mnie irytujący dźwięk alarmu... przeciwpożarowego. Czyżby ojciec znowu próbował sam zrobić naleśniki? Myślę, że to baaardzo prawdopodobne. Nie chce mi się wstawać, żeby mu powiedzieć, aby wyłączył to cholerstwo, więc ściągam okulary, odkładam je na szafkę nocną i wkładam głowę pod poduszkę.
  Po chwili dzwoni kolejny alarm, lecz tym razem jest to ten budzący mnie do szkoły. Wyciągam rękę w kierunku budzika na szafce nocnej; udaje mi się go wyłączyć dość szybko, bo mam już w tym wprawę. Dziś nie idę do legalnego obozu koncentracyjnego, nie ma mowy. Czuję się zbyt gównianie i to pod niemal każdym względem.
  Wyciągam głowę spod poduszki, po czym przygładzam włosy. Zmrużonymi oczyma próbuję odczytać godzinę z budzika, kiedy słyszę głośne jeb! jakby coś z rozpędu pierdolnęło w drzwi. Siadam i zakładam okulary. Ponownie spoglądam na budzik; jest 6:30. 
- Otwórz te drzwi, niewdzięczny gówniarzu! - słyszę obolały krzyk matki. A więc to ta locha chciała się zabawić w duszka Kacperka.
  Ignoruję ją. Nadal obejmując kurtkę Yoshiatsu, wczołguję się pod kołdrę i zakrywam nią, aż po szyję. Opieram plecy o poduszkę.
- Źle się czuję. Zostaję dziś.
- Co tam mamroczesz pod nosem?!
- Źle się czuję i zostaję dziś! - krzyczę ochrypłym głosem; na prawdę porządnie się załatwiłem przez te kilka godzin snu na dworze.
- A rób se co chcesz!
  Słyszę, jak schodzi na dół, ciężko stąpając. Z ulgi udaję, że ocieram pot z czoła. Ponownie zerkam na budzik; jest 6:40, więc za jakieś 10 minut oboje wyjdą, zostawiając mnie w spokoju z samym sobą. 

  Po wyjściu rodziców wychodzę z łóżka, zostawiając w nim kurtkę i otwieram drzwi. Wracając do łóżka, kątem oka zauważam swoje odbicie w lustrze, więc cofam się, aby obejrzeć się w pełni. Włosy mam przetłuszczone, pojedyncze pasma sterczą na różne strony, twarz błyszczy mi się od potu. oczy mam tak podkrążone, że cienie aż wychodzą za dolne krawędzie okularów, usta mi wyschły, a ubrania wymięły, w dodatku trzęsę się z zimna; wyglądam jak chodzące nieszczęście.
  Schodzę do kuchni i wyciągam z apteczki termometr. Mierzę sobie temperaturę. 38 stopni. Biorę jakieś leki na gorączkę, coś na katar i wsadzam pod język tabletkę do ssania na gardło, po czym wracam do swojego cieplutkiego łóżeczka. Wtulony w kurtkę szybko zasypiam.

  Za oknem już ciemnieje, kiedy ze snu wyrywa mnie głośne pukanie przerywane dźwiękiem dzwonka. Niechętnie zwlekam się z łóżka i z żywotnością zombie idę do drzwi wejściowych. Otwieram je, a kiedy zauważam, kto przede mną stoi, zapiera mi dech w piersi.

czwartek, 21 stycznia 2016

| 028 | Yoshiatsu x Karma - "Ame no waltz" cz. II

  Od czasu do czasu zauważam kątem oka, że chłopak rzuca mi spojrzenia pełne... bólu?.. Tak, w jego oczach widać ból. Czy to ja go spowodowałem? A może po prostu nie zauważyłem tego wcześniej?
- Przepraszam - wyrzucam z siebie, patrząc się na mokre plamy na ścianie zamiast na niego.
- Dobrze, wybaczam Ci, ale nie wiem, co.
  Ściągam brwi w niezrozumieniu. Zwracam głowę w stronę Katsumiego.
- Jak to?.. Myślałem...
- Hm?
- Ech, nieważne...
  Wzdychając, odwracam wzrok. Jestem trochę zdezorientowany.
- Herbata jest już dobra - mówię, aby chociaż w małym stopniu rozluźnić atmosferę, lecz on postanawia wrócić do poprzedniego tematu.
- A Ty, ile masz lat?
  Lekko przygryzam dolną wargę.
- Mam być szczery?..
- Nie. Proszę, okłam mnie.
  Oboje śmiejemy się cicho. Kiedy w końcu milkniemy, ze zbłąkanym uśmiechem na ustach mówię:
- 34.
  Gdyby jego szczęka była dłuższa, z pewnością z hukiem opadłaby na podłogę. Chłopak wpatruje się we mnie wielkimi oczyma, brwi ma zmarszczone, a z rozdziawionej buzi wycieka mu cieniutki strumień śliny. Ledwo powstrzymuję śmiech. Ciekawy widok, przyznaję.
- Kłamiesz - mówi, kręcąc głową.
- Nie - odpowiadam, także kręcąc głową.
- Przecież nie wyglądasz na takiego..!
- Starego? - przerywam mu rozbawiony.
  Katsumi zwiesza głowę; chyba go trochę zawstydziłem... Przysuwam się bliżej niego, a on rzuca mi szybkie spojrzenie, w którym oprócz bólu widzę strach i niepewność. Wpatruję się w niego z przekrzywioną na prawo głową. Posyła mi kolejne spojrzenie, po czym znów spuszcza głowę. Niespodziewanie wyciąga się w kierunku mojej twarzy i swoimi dużymi, lekko spierzchniętymi wargami otula moją dolną, która jest znacznie mniejsza od jego i idealnie gładka. Smakuje gorzką czekoladą i krwią. Wyprostowaną lewą rękę opieram o tapczan dość blisko jego tyłka, a nieco zgiętą prawą - pomiędzy swoimi nogami. Poprawiając głowę, przez przypadek odwzajemniam pocałunek szybciej niż chciałem. Pod wpływem muśnięcia przez moje usta, chłopak wzdryga się, gwałtownie wciąga powietrze, po czym szeroko otwiera oczy i odsuwa się nieznacznie. Ech, szkoda... Już mam się odsuwać, kiedy on delikatnie zarzuca mi ręce na szyję, przymyka oczy i ponownie składa na moich ustach czekoladowo-krwisty pocałunek podobny do łaskotania przez skrzydła motyla. Nie zamykam oczu; wolę dokładnie obserwować każdy jego ruch. Subtelnie całuję go, po czym odsuwam na około centymetr i powoli liżę jego dolną wargę. Chłopak mrucząc jękliwie, odchyla głowę w tył, przez co mój język zsuwa się aż na jego szyję. Kilkukrotnie szybko mrugam. Rany, co ja wyczyniam... Nieco niechętnie odsuwam się na sam koniec kanapy.
- Wybacz, Katsumi-kun - powiedziałem, mocno akcentując "-kun". - Nie powinniśmy tego robić. Ledwo się znamy.
  Chłopak smętnie zwiesza głowę i kuli ramiona. Trochę mi go szkoda.
- Na prawdę bardzo Cię przepraszam, ale to niemoralne. Jesteś jeszcze dzieckiem...
- W obecnych czasach dzieją się bardziej niemoralne rzeczy niż seks faceta po trzydziestce z nieletnim. Morderstwa, gwałty, aborcja bez powodu, wyrzucanie niemowląt do śmietników. Przy tych zbrodniach to, co zrobiliśmy wygląda jak ziarnko piasku przy całej plaży.
  Rozdziawiłem buzię. Jaki on jest inteligenty... Jakoś tak... przemówiło do mnie to... co powiedział...
- Chodź do mnie - szepczę wlepiając wzrok w podłogę.
  Po chwili czuję, jak młodzieniec wsuwa mi rękę pod moje ramiona, a drugą sunie po plecach i zamyka mnie w kruchym uścisku. Kładzie głowę na moim barku. Moja piękna baletnica...

wtorek, 19 stycznia 2016

| 027 | Yoshiatsu x Karma - "Ame no waltz" cz. I

Na podstawie piosenki "Ame no waltz" od DADAROMA.
~~~
BOHATEROWIE:

Yoshiatsu ( DADAROMA ):






Karma ( AvelCain ):



























POBOCZNIE:

Tomo ( DADAROMA ):

~~~
  Posiłki z rodzicami zdecydowanie nie należą do najprzyjemniejszych czynności. W milczeniu spożywamy shouyu ramen. Smętnie spoglądam w miskę z zupą. Nie mam dziś apetytu. Nagle ojciec odchrząkuje. Spoglądam na rodziców spode łba. Zauważam, że patrzą się na siebie nawzajem, więc prostuję się i kładę dłonie po obu stronach naczynia. 
- O co chodzi?
  Zerkam na nich na przemian, oczekując, że któreś udzieli mi odpowiedzi. W końcu słyszę tubalny głos głowy mojej niedorobionej rodzinki:
- Niedługo odbywa się konkurs taneczny. Pomyśleliśmy...
  Nie daję mu dokończyć. Gwałtownie odsuwam się na krześle od stołu i, z wyprostowanymi rękoma opartymi o blat, mówię, że nie mam zamiaru dłużej robić tego, co oni chcą, że taniec to moja pasja, a nie sposób na spłacenie ich długów. Oczywiście oboje protestują, ale ignoruję ich nawoływania. Szybko wbiegam po schodach na piętro i podążam do swojej sypialni.
  Otwieram drzwi. Jeden krok i już jestem w swoim sacrum.

  Kiedy na zewnątrz zaczyna się ściemniać, wychodzę z pokoju na palcach i ostrożnie wymykam się z domu. Nie mam na sobie kurtki ani butów, nawet skarpetek. Podążam przed siebie z początku wolno, a z czasem coraz szybciej. W pewnym momencie zaczyna padać, a im dalej idę, tym bardziej zjawisko się nasila.
  Po pewnym czasie docieram do dużego parku, do którego dawniej często przychodziłem. Zatrzymuję się na jego skraju, po czym zadzieram głowę do góry i spoglądam w niebo. Na moją twarz boleśnie spadają duże krople deszczu. W końcu opuszczam głowę.
  Odcinam się od rzeczywistości i zaczynam tańczyć - wkraczam w swój piękny, idealny świat. Wykonuję niezbyt skomplikowane figury baletowe, dzięki czemu czuję się lekko. Przyznaję - siedemnastolatek tańczący balet w parku leżącym niemal w centrum miasta to bardzo dziwny widok.
  Nie mam pojęcia, jak długo tańczę, ale kiedy już kończę, postanawiam, że będę przychodził tutaj każdego dnia.

  Tydzień temu, kiedy wróciłem wieczorem od Tomo, obserwowałem przez okno park naprzeciw wieżowca, w którym mieszkam. W pewnym momencie moją uwagę przykuł ubrany w rozchełstaną białą koszulę i za duże czarne spodnie długowłosy chłopak z dużymi okularami na nosie. Na boso tańczył w ulewie bez parasolki. Poruszał się z gracją rusałki. Z pewnością jego tańcem był balet.
 Od tamtej pory codziennie o tej samej porze siadam na parapecie, aby nacieszyć oko delikatną urodą wyraźnie wrażliwego na świat młodzieńca. Dziś również to robię, ponieważ jestem pewien, że przyjdzie.
  O, właśnie przyszedł. Muszę przyznać, że szkoda mi go, bo przez ostatnie siedem dni cały czas pada i nie zapowiada się na to, aby miało przestać. Nie mogę dłużej patrzeć na to, jak marznie. Podnoszę się ze swojego dotychczasowego miejsca i idę na korytarz. Zakładam kurtkę i buty, biorę w dłoń parasolkę i wychodzę.


  Z rozłożoną parasolką nad głową przechodzę przez ulicę w miejscu, gdzie nie ma pasów. Podchodzę do chłopaka. Mimo mojej delikatności i ostrożności, wzdryga się ze strachu, kiedy kładę mu rękę na barku. Przezroczystym parasolem osłaniam go przed deszczem.
- Co powiesz na ciepłą herbatę? - pytam, uśmiechając się, a on jedynie nieśmiało odwzajemnia gest i kiwa głową na potwierdzenie.


  Nie mam pojęcia, kim on jest ani ile i co o mnie wie. Mimo to, zgadzam się pójść z nim do jego mieszkania, bo jestem przemoknięty i zmarznięty.
  Mieszkanie mężczyzny jest bardzo ładne, przytulne. Znajduje się tu dość sporo mebli jak na tak niewielką powierzchnię. Może podoba mi się tu, dlatego że dom, w którym mieszkam jest całkowitym przeciwieństwem?
- Jaką chcesz? - pyta mnie nieznajomy. Zafascynowany widokiem tak się zamyśliłem, że nawet nie zauważyłem, iż wszedł do kuchni, a nawet naszykował już kubki i wstawił wodę w elektrycznym czajniku.
  Speszony zwieszam głowę.
- Niech mnie pan zaskoczy.
  Spod grzywki kątem oka zauważam, że się uśmiecha.
- Rozgość się.
  Czuję, że na moich policzkach wykwitają rumieńce. Z nadal spuszczoną głową zmierzam w kierunku białej kanapy. Siadam na niej i przeciągam ręką po materiale, z której jest wykonana. Mam nadzieję, że to nie jest prawdziwa skóra...
  Opieram łokcie o uda i nerwowo bawię się palcami. Trochę się boję. Po chwili na drewnianej ławie pojawia się przede mną duże krwistoczerwone naczynie, z którego wydobywa się para. Widok ten tak bardzo mnie raduje, iż jestem niemal pewien tego, że moje oczy rozbłysły. Wpatrując się przed siebie z otwartą buzią, jak zahipnotyzowany wyciągam ręce do przodu. Przytomnieję, kiedy obrywam od mężczyzny po łapach. Masując piekące miejsca i marszcząc brwi, posyłam mu pełne żalu spojrzenie.
- Ałłłć. Za co to?
- Za gorące jeszcze. Poczekaj, aż trochę przestygnie - odpowiada, siadając w typowo męski sposób.
  Wzdycham ciężko.
- Tak właściwie... to jak się nazywasz? - pytam nieśmiało, ponownie bawiąc się palcami.
- Yoshiatsu Mitsubishi. A Ty?
- Katsumi Honda.

  Chłopak wydaje się błądzić myślami gdzieś daleko, a poza tym wygląda na smutnego. Ciekaw jestem, co doprowadziło go do takiego stanu. Uśmiechając się, mówię mu, że miło mi go w końcu poznać.
- W końcu? - pyta, a jego głos jest doprawdy czarujący, brzmi jakby szeptał.
  Twierdząco kiwam głową.
- Och - wyrywa mu się. Uważnie się w niego wpatruję. Ciekawe, jak brzmi, kiedy krzyczy... Po dłużej chwili zastanowienia dodaje: - Widziałeś, jak tańczę, prawda?
  Ponownie kiwam głową na potwierdzenie.
- Masz piękne ruchy.
  Na policzkach młodzieńca wykwitają soczyste rumieńce. Milczy.
- Na prawdę. Jesteś bardzo utalentowany. Poruszasz się zgrabnie jak motyl.
  Jego rumieńce stają się jeszcze wyraźniejsze. 
- Wcale nie. 
  Wybucham śmiechem, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. 
- Jakiś Ty skromny.
- Wolę być skromny niż narcystyczny.
  Pytająco unoszę brew.
- Czy coś mi sugerujesz?
- Skądże! - A więc tak krzyczy... Uśmiechem się pod nosem. - Po prostu bije od Ciebie tak niesamowite pewność siebie. Zazdroszczę Ci tego.
- Mhmm... 
  Na moment zapada między nami cisza przerywana przez burczenie lodówki. Przerywam ją, pytając:
- Tak właściwie to ile masz lat?
  Siadam normalnie, po czym podnoszę kubek do ust i nabieram w nie herbaty.
- Siedemnaście.
  Napar z mojej buzi rozpryskuje się przede mną na stole i ścianie. Dławię się. Kiedy w końcu udaje mi się opanować, posyłam Katsumiemu spojrzenie wytrzeszczonych z niedowierzania oczu.
- Na prawdę - mówi, patrząc się na mnie. - Nie skłamałbym.
- O rany...
  Ponownie zapada niezręczne milczenie.
~~~
18:34 - zmiana nazwy konta. Już nie jestem Akai. Nienawidzę czerwonego, nie wiem, co sobie myślałam, ustawiając nazwę... Miałam już dość tej hipokryzji, więc od dziś jestem Shiroi. 

wtorek, 12 stycznia 2016

| 026 | -kataomoi- {0 + 1}


paring: Yoshiatsu (Dadaroma) x Karma (AvelCain)


Stał przed przejazdem kolejowym. Jego bladą twarz oświetlało właśnie zachodzące słońce, które odbijało się w jego okularach. Szedłem powoli w jego kierunku. Sprawiał wrażenie, jakby na coś czekał. Przyspieszyłem kroku, po chwili zacząłem biec, jak najszybciej mogłem. Złapałem jego rękę i pociągnąłem go w tył. Przed nami przejechał właśnie rozpędzony pociąg.
„O mały włos…”
-Hej, dlaczego to zrobiłeś?...-usłyszałem po chwili monotonny, męski głos. Podniósł wzrok na mnie, wydawałoby się, że jego ciemnobrązowe oczy nie miały dna. Wiatr rozwiał delikatnie jego kruczoczarne włosy.  Patrzyłem na niego z zdezorientowaniem wypisanym na twarzy. Nagle poczułem, że coś spływa po mojej ręce. Rękaw jego koszuli był prawie cały w jego szkarłatnej krwi.


„Do zobaczenia...”
Karma leżał na moich kolanach, a ja go głaskałem po głowie. Było rano. Zbyt wcześnie, aby iść do pracy, zbyt późno, aby iść spać. Siedziałem na jego łóżku, wodząc wzrokiem po pokoju. Pomieszczenie było średniej wielkości, z jasnymi ścianami i meblami. Wszystko oświetlał blask wschodzącego słońca z dużego okna naprzeciw drzwi.  Siedziałem bez celu, przez dłuższy czas wpatrując się w stertę zapisanego niedbałym pismem papieru i przejeżdżające samochody za szybą.
   Zerknąłem na zegarek. Cholera, ósma… Jestem już spóźniony. Przestałem go głaskać, na co się obudził.
-Dzień dobry, Yoshiatsu. –powiedział, siadając obok mnie.
-Dzień dobry. Muszę już iść. Wpadnę jeszcze potem.
Pocałowałem go w czoło, zmierzając w kierunku wyjścia. Chłopak skinął głową, a ja wyszedłem.
   Dziś mija miesiąc. Miesiąc, odkąd go powstrzymałem od śmierci. Miesiąc, którego każdy dzień spędzałem na uspokajaniu go, gdy płakał i myśleniu o nim, przez co nie mogłem się skupić na pracy. 
   Próba z zespołem minęła mi szybko. Wychodząc z budynku wytwórni, poczułem krople deszczu. Tamtego dnia też padało… Wyciągnąłem z czarnej torby przeźroczysty parasol i zmierzałem powoli w kierunku jego mieszkania. Mijałem różne osoby o odobnych parasolach. Nagle usłyszałem dźwięk powiadomienia z mojego telefonu. Karma wysłał mi smsa, którego treść brzmiała mniej więcej tak: „Nie ma mnie w domu. Jeśli nie chcesz złamać obietnicy z rana, to idź w stronę domu Yuukiego”.  To było blisko tamtego miejsca. Różowowłosy był jego najlepszym przyjacielem. Często do niego dzwonił, przychodził.
   Skręciłem w wąską uliczkę między dwoma domkami jednorodzinnymi. Oba wyglądały prawie tak samo; miały jasnoszare elewacje, białe drzwi i okiennice. Jeden z nich miał mały ogródek, w którym rosły między innymi róże. Było tam jeszcze kilka rodzajów innych kwiatów, ale nie znałem ich nazwy. Karma pewnie wiedziałby, jak się nazywają. Lubił kwiaty i interesował się nimi, sądząc po tytułach książek na jednej z półek w jego regale. Na tej samej półce był też atlas motyli i kilka okazów w małych, szklanych gablotkach.
   Szedłem szybkim tempem, aż dotarłem na miejsce. Brunet kucał około dwa metry przed przejazdem kolejowym. Deszcz nie przestawał padać. Stanąłem nad nim z parasolem. Już i tak był wystarczająco mokry. Podniósł głowę do góry i popatrzył na mnie. Krople kapały mu z włosów i spływały po twarzy.
-Co ty tu robisz?– zapytałem go. Nie odpowiedział.
-Karma?
-Możemy już iść? –zapytał, podnosząc się.
-Tak.