wtorek, 12 stycznia 2016

| 026 | -kataomoi- {0 + 1}


paring: Yoshiatsu (Dadaroma) x Karma (AvelCain)


Stał przed przejazdem kolejowym. Jego bladą twarz oświetlało właśnie zachodzące słońce, które odbijało się w jego okularach. Szedłem powoli w jego kierunku. Sprawiał wrażenie, jakby na coś czekał. Przyspieszyłem kroku, po chwili zacząłem biec, jak najszybciej mogłem. Złapałem jego rękę i pociągnąłem go w tył. Przed nami przejechał właśnie rozpędzony pociąg.
„O mały włos…”
-Hej, dlaczego to zrobiłeś?...-usłyszałem po chwili monotonny, męski głos. Podniósł wzrok na mnie, wydawałoby się, że jego ciemnobrązowe oczy nie miały dna. Wiatr rozwiał delikatnie jego kruczoczarne włosy.  Patrzyłem na niego z zdezorientowaniem wypisanym na twarzy. Nagle poczułem, że coś spływa po mojej ręce. Rękaw jego koszuli był prawie cały w jego szkarłatnej krwi.


„Do zobaczenia...”
Karma leżał na moich kolanach, a ja go głaskałem po głowie. Było rano. Zbyt wcześnie, aby iść do pracy, zbyt późno, aby iść spać. Siedziałem na jego łóżku, wodząc wzrokiem po pokoju. Pomieszczenie było średniej wielkości, z jasnymi ścianami i meblami. Wszystko oświetlał blask wschodzącego słońca z dużego okna naprzeciw drzwi.  Siedziałem bez celu, przez dłuższy czas wpatrując się w stertę zapisanego niedbałym pismem papieru i przejeżdżające samochody za szybą.
   Zerknąłem na zegarek. Cholera, ósma… Jestem już spóźniony. Przestałem go głaskać, na co się obudził.
-Dzień dobry, Yoshiatsu. –powiedział, siadając obok mnie.
-Dzień dobry. Muszę już iść. Wpadnę jeszcze potem.
Pocałowałem go w czoło, zmierzając w kierunku wyjścia. Chłopak skinął głową, a ja wyszedłem.
   Dziś mija miesiąc. Miesiąc, odkąd go powstrzymałem od śmierci. Miesiąc, którego każdy dzień spędzałem na uspokajaniu go, gdy płakał i myśleniu o nim, przez co nie mogłem się skupić na pracy. 
   Próba z zespołem minęła mi szybko. Wychodząc z budynku wytwórni, poczułem krople deszczu. Tamtego dnia też padało… Wyciągnąłem z czarnej torby przeźroczysty parasol i zmierzałem powoli w kierunku jego mieszkania. Mijałem różne osoby o odobnych parasolach. Nagle usłyszałem dźwięk powiadomienia z mojego telefonu. Karma wysłał mi smsa, którego treść brzmiała mniej więcej tak: „Nie ma mnie w domu. Jeśli nie chcesz złamać obietnicy z rana, to idź w stronę domu Yuukiego”.  To było blisko tamtego miejsca. Różowowłosy był jego najlepszym przyjacielem. Często do niego dzwonił, przychodził.
   Skręciłem w wąską uliczkę między dwoma domkami jednorodzinnymi. Oba wyglądały prawie tak samo; miały jasnoszare elewacje, białe drzwi i okiennice. Jeden z nich miał mały ogródek, w którym rosły między innymi róże. Było tam jeszcze kilka rodzajów innych kwiatów, ale nie znałem ich nazwy. Karma pewnie wiedziałby, jak się nazywają. Lubił kwiaty i interesował się nimi, sądząc po tytułach książek na jednej z półek w jego regale. Na tej samej półce był też atlas motyli i kilka okazów w małych, szklanych gablotkach.
   Szedłem szybkim tempem, aż dotarłem na miejsce. Brunet kucał około dwa metry przed przejazdem kolejowym. Deszcz nie przestawał padać. Stanąłem nad nim z parasolem. Już i tak był wystarczająco mokry. Podniósł głowę do góry i popatrzył na mnie. Krople kapały mu z włosów i spływały po twarzy.
-Co ty tu robisz?– zapytałem go. Nie odpowiedział.
-Karma?
-Możemy już iść? –zapytał, podnosząc się.
-Tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz