paring: Yoshiatsu (Dadaroma) x Karma (AvelCain)
Stał przed przejazdem kolejowym. Jego bladą twarz oświetlało
właśnie zachodzące słońce, które odbijało się w jego okularach. Szedłem powoli
w jego kierunku. Sprawiał wrażenie, jakby na coś czekał. Przyspieszyłem kroku,
po chwili zacząłem biec, jak najszybciej mogłem. Złapałem jego rękę i
pociągnąłem go w tył. Przed nami przejechał właśnie rozpędzony pociąg.
„O mały włos…”
-Hej, dlaczego to zrobiłeś?...-usłyszałem po chwili
monotonny, męski głos. Podniósł wzrok na mnie, wydawałoby się, że jego ciemnobrązowe
oczy nie miały dna. Wiatr rozwiał delikatnie jego kruczoczarne włosy. Patrzyłem na niego z zdezorientowaniem
wypisanym na twarzy. Nagle poczułem, że coś spływa po mojej ręce. Rękaw jego
koszuli był prawie cały w jego szkarłatnej krwi.
„Do
zobaczenia...”
Karma leżał na moich kolanach, a ja go głaskałem po głowie.
Było rano. Zbyt wcześnie, aby iść do pracy, zbyt późno, aby iść spać.
Siedziałem na jego łóżku, wodząc wzrokiem po pokoju. Pomieszczenie było
średniej wielkości, z jasnymi ścianami i meblami. Wszystko oświetlał blask
wschodzącego słońca z dużego okna naprzeciw drzwi. Siedziałem bez celu, przez dłuższy czas
wpatrując się w stertę zapisanego niedbałym pismem papieru i przejeżdżające
samochody za szybą.
Zerknąłem na zegarek. Cholera, ósma… Jestem już spóźniony. Przestałem go głaskać, na co się obudził.
-Dzień dobry, Yoshiatsu. –powiedział, siadając obok mnie.
-Dzień dobry. Muszę już iść. Wpadnę jeszcze potem.
Pocałowałem go w czoło, zmierzając w kierunku wyjścia. Chłopak skinął głową, a ja wyszedłem.
Dziś mija miesiąc. Miesiąc, odkąd go powstrzymałem od śmierci. Miesiąc, którego każdy dzień spędzałem na uspokajaniu go, gdy płakał i myśleniu o nim, przez co nie mogłem się skupić na pracy.
Zerknąłem na zegarek. Cholera, ósma… Jestem już spóźniony. Przestałem go głaskać, na co się obudził.
-Dzień dobry, Yoshiatsu. –powiedział, siadając obok mnie.
-Dzień dobry. Muszę już iść. Wpadnę jeszcze potem.
Pocałowałem go w czoło, zmierzając w kierunku wyjścia. Chłopak skinął głową, a ja wyszedłem.
Dziś mija miesiąc. Miesiąc, odkąd go powstrzymałem od śmierci. Miesiąc, którego każdy dzień spędzałem na uspokajaniu go, gdy płakał i myśleniu o nim, przez co nie mogłem się skupić na pracy.
Próba z zespołem
minęła mi szybko. Wychodząc z budynku wytwórni, poczułem krople deszczu.
Tamtego dnia też padało… Wyciągnąłem z czarnej torby przeźroczysty parasol i
zmierzałem powoli w kierunku jego mieszkania. Mijałem różne osoby o odobnych parasolach. Nagle usłyszałem dźwięk powiadomienia z mojego telefonu. Karma
wysłał mi smsa, którego treść brzmiała mniej więcej tak: „Nie ma mnie w domu.
Jeśli nie chcesz złamać obietnicy z rana, to idź w stronę domu Yuukiego”. To było blisko tamtego miejsca. Różowowłosy
był jego najlepszym przyjacielem. Często do niego dzwonił, przychodził.
Skręciłem w wąską
uliczkę między dwoma domkami jednorodzinnymi. Oba wyglądały prawie tak samo;
miały jasnoszare elewacje, białe drzwi i okiennice. Jeden z nich miał mały
ogródek, w którym rosły między innymi róże. Było tam jeszcze kilka rodzajów
innych kwiatów, ale nie znałem ich nazwy. Karma pewnie wiedziałby, jak się
nazywają. Lubił kwiaty i interesował się nimi, sądząc po tytułach książek na
jednej z półek w jego regale. Na tej samej półce był też atlas motyli i kilka
okazów w małych, szklanych gablotkach.
Szedłem szybkim
tempem, aż dotarłem na miejsce. Brunet kucał około dwa metry przed przejazdem
kolejowym. Deszcz nie przestawał padać. Stanąłem nad nim z parasolem. Już i tak
był wystarczająco mokry. Podniósł głowę do góry i popatrzył na mnie. Krople
kapały mu z włosów i spływały po twarzy.
-Co ty tu robisz?– zapytałem go. Nie odpowiedział.
-Karma?
-Możemy już iść? –zapytał, podnosząc się.
-Co ty tu robisz?– zapytałem go. Nie odpowiedział.
-Karma?
-Możemy już iść? –zapytał, podnosząc się.
-Tak.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz