poniedziałek, 25 stycznia 2016

| 029 | Yoshiatsu x Karma - "Ame no waltz" cz. III

- Na prawdę muszę już iść?
  Podnoszę wzrok. Katsumi stoi przede mną w moim ulubionym siwym swetrze, który jest na niego za szeroki i zakrywa mu pupę oraz w, również moich, ciemnych jeansach, które musiał kilkukrotnie podwinąć. Wygląda trochę jak dziecko ulicy...
- Na prawdę. Ale możesz przyjść jutro. I pojutrze. I zawsze. Oczywiście, jeśli będziesz chciał.
  Przygryza dolną wargę, przez co wygląda tak seksownie, że z chęcią zaciągnąłbym go do łóżka. Powinienem się opamiętać...
- Dobrze.
  Nie mówiąc nic więcej, pochyla się i obejmuje mnie, po czym udaje się do korytarza, a ja za nim. Kiedy kładzie dłoń na klamce, każę mu jeszcze chwilę zaczekać. Zdejmuję z wieszaka swoją skórzaną kurtkę oraz czarną zapasową parasolkę i podaję mu. Patrzy się na mnie niepewnie.
- Żebyś nie zmarzł ani nie zmókł. Buty są obok Twoich nóg. Pewnie będą trochę za duże.
  Nieco drżącymi dłońmi bierze ode mnie kurtkę i zakłada ją, a następnie wsuwa niczym nie osłonięte stopy w zasznurowane już białe Air Maxy. Lewą dłonią chwyta parasolkę, a prawą otwiera drzwi. Odwraca się. Spogląda mi w oczy, po czym spuszcza wzrok.
- Do widzenia.
  Wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi. Czuję pustkę.

  Od razu po wyjściu z wieżowca rozkładam parasolkę, ponieważ nadal pada. Szybkimi krokami idę przed siebie, podczas gdy siła deszczu narasta. Po przejściu około kilometra wkładam zmarzniętą prawą dłoń do kieszeni. Czuję w niej jakieś papiery. Chwytam je, myśląc że to śmieci i wyciągam, rozglądając się za koszem. To pieniądze. I to sporo pieniędzy. Zatrzymuję się. Chyba powinienem zawrócić. Ale moment. Może Yoshiatsu celowo je tam włożył, kiedy przebierałem się w łazience? Pewnie chciał, żebym zamówił taksówkę. Szkoda tylko, że zostawiłem telefon w spodniach na jego pralce. Wkładam pieniądze z powrotem do kurtki. Oddam mu je jutro.
  Ruszam przed siebie. Idę jeszcze szybciej niż wcześniej, ponieważ krople lecą już ze wszystkich stron.

  Mimo kurtki, butów i parasola dochodzę do domu całkowicie przemoczony. Stojąc jeszcze na ganku, składam parasol. Naciskam na klamkę. Zamknięte. Zrezygnowany siadam na zimnych, podgniłych deskach. Wzdycham ciężko. Cóż, nie jest to zbyt wygodne siedzisko, a tym bardziej miejsce do spania.

  Budzę się o wschodzie słońca i napawam oczy niesamowitym widokiem. Nawet nie mam pojęcia, kiedy zasnąłem - w pewnym momencie po prostu urwał mi się film. Powoli i bardzo ostrożnie wstaję. Okropnie boli mnie całe ciało, pewnie będę miał siniaki. Boli mnie głowa, gardło i łzawią mi oczy; chyba się przeziębiłem. Bardzo dokładnie oglądam ubrania Yoshiatsu; spodnie pozaciągały się w kilku miejscach, zrobiła się też niewielka dziurka, ale poza tym wszystko jest w porządku.
  Naciskam na klamkę, a drzwi tym razem uchylają się. Przez szparkę ze strachem rozglądam się na wszystkie strony. Na całe szczęście nikogo nie zauważam. Wycieram podeszwy o wycieraczkę, po czym niepewnie wchodzę do środka. Pośpiesznie ściągam obuwie i, trzymając je w prawej ręce, szybkimi krokami pędzę do swojej sypialni. Kiedy już zamykam za sobą na klucz drzwi pokoju, opieram się o nie i wzdycham z ulgą.
  Zerkam na zegarek. Za nieco ponad dwie godziny zadzwoni budzik, który od poniedziałku do piątku przypomina mi, że mam ruszyć dupę i zacząć szykować się do szkoły. Nie mam ochoty tam dziś iść; wolałbym pójść do mojego nowego znajomego i... Katsumi, ogarnij się, chłopie. Yoshiatsu pewnie będzie już wtedy w pracy. Co za pech...
  Siadam na łóżku. Ściągam kurtkę, przytykam ją sobie do twarzy i głęboko wciągam jej zapach; czuję dym tytoniowy oraz jakieś mocne perfumy o bardzo ładnym zapachu. Kładę się, przytulony do nakrycia jak małe dziecko do swojego ukochanego misia.

  O 6:15 budzi mnie irytujący dźwięk alarmu... przeciwpożarowego. Czyżby ojciec znowu próbował sam zrobić naleśniki? Myślę, że to baaardzo prawdopodobne. Nie chce mi się wstawać, żeby mu powiedzieć, aby wyłączył to cholerstwo, więc ściągam okulary, odkładam je na szafkę nocną i wkładam głowę pod poduszkę.
  Po chwili dzwoni kolejny alarm, lecz tym razem jest to ten budzący mnie do szkoły. Wyciągam rękę w kierunku budzika na szafce nocnej; udaje mi się go wyłączyć dość szybko, bo mam już w tym wprawę. Dziś nie idę do legalnego obozu koncentracyjnego, nie ma mowy. Czuję się zbyt gównianie i to pod niemal każdym względem.
  Wyciągam głowę spod poduszki, po czym przygładzam włosy. Zmrużonymi oczyma próbuję odczytać godzinę z budzika, kiedy słyszę głośne jeb! jakby coś z rozpędu pierdolnęło w drzwi. Siadam i zakładam okulary. Ponownie spoglądam na budzik; jest 6:30. 
- Otwórz te drzwi, niewdzięczny gówniarzu! - słyszę obolały krzyk matki. A więc to ta locha chciała się zabawić w duszka Kacperka.
  Ignoruję ją. Nadal obejmując kurtkę Yoshiatsu, wczołguję się pod kołdrę i zakrywam nią, aż po szyję. Opieram plecy o poduszkę.
- Źle się czuję. Zostaję dziś.
- Co tam mamroczesz pod nosem?!
- Źle się czuję i zostaję dziś! - krzyczę ochrypłym głosem; na prawdę porządnie się załatwiłem przez te kilka godzin snu na dworze.
- A rób se co chcesz!
  Słyszę, jak schodzi na dół, ciężko stąpając. Z ulgi udaję, że ocieram pot z czoła. Ponownie zerkam na budzik; jest 6:40, więc za jakieś 10 minut oboje wyjdą, zostawiając mnie w spokoju z samym sobą. 

  Po wyjściu rodziców wychodzę z łóżka, zostawiając w nim kurtkę i otwieram drzwi. Wracając do łóżka, kątem oka zauważam swoje odbicie w lustrze, więc cofam się, aby obejrzeć się w pełni. Włosy mam przetłuszczone, pojedyncze pasma sterczą na różne strony, twarz błyszczy mi się od potu. oczy mam tak podkrążone, że cienie aż wychodzą za dolne krawędzie okularów, usta mi wyschły, a ubrania wymięły, w dodatku trzęsę się z zimna; wyglądam jak chodzące nieszczęście.
  Schodzę do kuchni i wyciągam z apteczki termometr. Mierzę sobie temperaturę. 38 stopni. Biorę jakieś leki na gorączkę, coś na katar i wsadzam pod język tabletkę do ssania na gardło, po czym wracam do swojego cieplutkiego łóżeczka. Wtulony w kurtkę szybko zasypiam.

  Za oknem już ciemnieje, kiedy ze snu wyrywa mnie głośne pukanie przerywane dźwiękiem dzwonka. Niechętnie zwlekam się z łóżka i z żywotnością zombie idę do drzwi wejściowych. Otwieram je, a kiedy zauważam, kto przede mną stoi, zapiera mi dech w piersi.

1 komentarz:

  1. To pewnie Yoshiatsu! I on chce powiedzieć, że nie mogą się spotykać... ;; Dobra nie wybiegam dalej, bo w sumie pewnie okaże się inaczej. ^^"
    Dziwna ta jego matka. o.O
    Weny. ^^

    OdpowiedzUsuń